wtorek, 28 października 2014

Kto ma prawo decydować o życiu mojego dziecka?



Jestem matką, nosiłam pod sercem swoje maleństwa i urodziłam je nie dla świata, ale właśnie dla siebie. Pielęgnowałam je gdy były jeszcze w moim brzuchu i dbałam by rozwijały się prawidłowo, więc dla mnie logiczne było, że ja i tylko ja z moim mężem jesteśmy osobami, które powinny mieć wpływ na to jak będą wychowywane nasze dzieci. Nic bardziej mylnego. Moje dzieci niejako z automatu po przyjściu na świat stały się własnością osób trzecich a ja mogę tylko bezradnie patrzeć jak osoby postronne wpływają i często kształtują je nie dając mi prawa wyboru.

Szczepienie

Temat rzeka. Każdy wyraża własne zdanie na temat skuteczności i szkodliwości szczepienia,ale ten post nie będzie o tym, czy jestem za czy przeciw, ale o tym, że jestem zmuszana do podejmowania decyzji nie bacząc na skutki dla mojego dziecka, ale na dobro ogółu.

Prawdą jest, że zagrożenie związane z nieszczepieniem lub też zaszczepieniem i potem powikłaniami poszczepiennymi spoczywają tylko na rodzicach więc skąd pomysł, by ktokolwiek poza nimi mógł decydować o rodzaju ilości i czasie tych szczepień?

Emisie szczepiłam zgodnie z kalendarzem szczepień, na te szczepionki, które moim zdaniem były dla niej konieczne, niestety nieświadoma konsekwencji i powikłań poszczepiennych. Lekarka jako niepożądane skutki poszczepienne podawała obrzęk i zaczerwienienie, a ulotki szczepionki nie widziałam na oczy. Dopiero po 2 szczepieniu Lili wpadł mi w ręce artykuł na temat szczepień i ryzyku jakie się z nim wiąże. Nasza pediatra nie uważa, że szczepienie nawet dzieci zakatarzonych może być dla nich niebezpieczne i w żaden sposób nie chce ze mną rozmawiać na temat powikłań po szczepieniu. Na bilansie 2 latka o którym pisałam tutaj (link) wspomniała, że Emi jest niezaszczepiona na pneumokoki, co może spowodować sepsę i w konsekwencji śmierć dziecka, więc zaleca takie szczepienie.

Lila jest przeziębiona a termin 3 szczepienie już minął a ja dostaję informację, że muszę zaszczepić ją jak najszybciej, bo poprzednie szczepionki mogą przestać działać a skutki to ciężkie powikłania pochorobowe. Pani pielęgniarka poinformowała mnie, że NOP praktycznie nie występuje niezaszczepienie= śmierć dziecka. Przyznam, że jak czytam artykuły matek, których dzieci cierpiały  na NOP to taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Nie chodzi o to, że nie chcę szczepić, ale o to, że mam prawo wiedzieć jakie powikłania mogą spotkać moje dziecko, co może się zdarzyć gdy zaszczepię oraz gdy tego nie zrobię. Potraktowanie rodzica jako świadomego swoich praw obywatela a nie jako niedoinformowanego głupka, któremu Państwo musi narzucić wybór, bo inaczej sam zrobi sobie krzywdę znacznie ułatwiło by mi dokonywanie wyboru na temat ilości i rodzajów szczepionek jakimi faszerowane są moje dzieci. W końcu dla mnie nie liczy się dobro ogółu a dobro mojego dziecka, niestety dla innych ogół jest ważniejszy niż pojedyncze istnienia, a ja nie chcę by takie potraktowanie wpłynęło na zdrowie, albo życie moich dzieci. Zamiast nakazów i straszenia wystarczy rozmowa i wytłumaczenie problemu z każdej strony, bym była świadoma plusów 
i minusów i sama była w stanie ponieść konsekwencję wyboru.


Szkoła

Rozumiem potrzebę wysyłania dzieci o rok wcześniej do szkoły, bo w końcu młody podatnik zasili budżet Państwa o rok wcześniej, więc jest szansa, że emeryci dostaną emerytury rok dłużej, ale znów rodzi się pytanie dlaczego dla dobra ogółu i obcych mi ludzi moje dziecko musi wcześniej rozstać się ze mną i o rok wcześniej zasilać szeregi szkoły? Ani ja ani nikt w mojej rodzinie nie liczyna emeryturę i jako świadomi obywatele sami zabezpieczamy się na czas po pracy oszczędzając. Nie są to tak ogromne kwoty jakie zabiera nam ZUS, bo niestety do niego trafia prawie połowa naszego wynagrodzenia, ale sami oszczędzając zgromadzimy więcej, bo nie płacimy comiesięcznych pensji całemu molochowi. Ja nie liczę na emeryturę, więc mam prawo chcieć, by moje dziecko nie musiało stać się narzędziem do produkcji pieniędzy dla rządu.  Wysłanie 6 latka do szkoły nie jest złym pomysłem, ale realizacja niestety jak zwykle okazała się klapą. Łączenie dzieci o 6 do 12 lat w jednym budynku, wspólne szatnie, pełne 45 minutowe lekcje bez możliwości wyjścia do toalety i tępienie zdolności dzieci to standard w polskiej szkole, więc dbając o prawidłowy rozwój mojej córki wszystko się we mnie buntuje, gdy myślę o posłaniu jej w tym wieku do szkoły. Emi jest zdolna i prawidłowo się rozwija i mimo, że ma dopiero 2 lata ja już zastanawiam się co się będzie działo gdy wyruszy do szkoły. Nie tylko nowe otoczenie, nie tylko nowi znajomi, ale też pewne „standardy nauczania”, które są dla mnie nie do zaakceptowania. Dlaczego jakiś mniej lub bardziej sympatyczny urzędnik państwowy wie lepiej w jakim wieku dziecko powinno rozpocząć naukę w szkole. Dlaczego dorosła osoba decyduje, że dziecko musi osiągnąć pewne umiejętności do określonego wieku i jak tego nie zrobi zostaje ukarany cofnięciem na drugi rok czy przykrym opisie na świadectwie. Wiele krajów zrezygnowało z ocen na rzecz indywidualnego rozwoju maluszków a u nas znowu generalizacja i dobro ogółu wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem i dbaniem o komfort poszczególnych dzieci. Nie rozumiem dlaczego, ktoś kto mnie nie zna nie wie jak żyje ma prawo mówić mi jak powinnam wychowywać swoje dzieci.

Media.

Czytaj, baw się, kupuj tylko edukacyjne zabawki, nie krzycz, nie pouczaj, nie karaj, nie zwracaj uwagi. Pozwalaj na wszystko. Takimi tekstami jestem zasypywana codziennie i nic w tym dziwnego,
 że gdy zajęta domem nie znajdę czasu na zabawę z Emi wieczorem zżerają mnie wyrzuty sumienia. W końcu co ze mnie za matka, skoro nie pobawiłam się z Emi a pozwoliłam, by bawiła się sama i to jeszcze bez mojego nadzoru bo w zamkniętym pokoju. Co ze mnie za matka, skoro po zamknięciu drzwi przez Em nie zaglądam nie kontroluje a pozwalam jej na pełną swobodę, w końcu to jej pokój. Co ze mnie za matka, że nie poleciałam do psychologa, gdy Emi przyszła z pokoju z Mateuszkiem jej niby kolegą i kazała go nakarmić niby zupką. Jacy z nas rodzice, skoro nie czytamy codzienne Em na dobranoc a tylko wtedy, gdy uda się nam zagonić ją wcześniej do spania. Co z nas za wychowawcy, skoro nie radzimy sobie z jej buntem i posyłamy do kąta. W końcu jaki dajemy jej przykład, gdy wieczorem po kolacji zamiast lecieć i myć zęby bawimy się na kanapie a potem pozwalamy iść spać z nieumytymi. Co z nami nie tak, jeżeli kupiliśmy jej zabawkę, która nie rozwija motoryki, nie wpływa na percepcję i nie uczy a jedynie jest fajną zabawką ( a takich coraz mniej ).

Codziennie przed zaśnięciem myślę o minionym dniu o tym jakich musiałam dokonać wyborów i pochodzę do wniosku, że świat zwariował. Moja Emi uwielbia bawić się sama. Często wychodzi do swojego pokoju zamyka drzwi i mówi „ Mama nie ić”, więc nie wchodzę. W nim bawi się lalkami, w domek, klockami całkowicie bez mojego udziału a ja w pełni świadoma jej na to pozwalam. Dlaczego? Bo ja się tak wychowywałam, bo mnie nikt nie stymulował, nie edukował i nie wypływał na moją inteligencję a robiłam to sama. Bo gdy rodzic jest zawsze obok wymyślając zabawy, to nie umie wymyślać ich samo. Mnie wystarczyła kartka i kredki do kilkugodzinnych zabaw, w rysowanie, tworzenie łamigłówek, zabawę w szkołę i sklep. Nie potrzebowałam drogich i wymyślnych zabawek, by moje dzieciństwo było pełne fantazji i pasji, więc czemu moja córcia musi to mieć? Czy nie poradzi sobie z własną wyobraźnią? Czy jeżeli nie poczytam jej bajki, a postawie do kąta sprawia, że jestem złym rodzicem nie dbającym o potrzeby dziecka?

Nie cierpię generalizowania i wrzucania do jednego worka a wymuszanie na mnie obowiązku zabawy z dzieckiem sprawia, że traktuje to jak obowiązek a nie zabawę, bo w końcu codziennie musi być przynajmniej pół godzinki tak? A co jak dziecko nie ma ochoty, kiedy ja mam czas? A co gdy dziecko nie lubi jak się mu czyta? Mam to robić na siłę bo tak trzeba? Dlaczego ktokolwiek poza mną rości sobie prawo do wpływu w życie moje i mojej rodziny?

Ciotka dobra rada…


Jak to jeszcze w pieluszce?,  Ile karmiłaś piersią?, Czemu karmisz mm? Za dużo karmisz, bo Lilka pulchniutka. Emi jakaś niedożywiona, bo strasznie chuda.

Gdybym za każdy taki komentarz osób mi bliższych lub dalszych dostawała 5 dla Em skarbonka pękała by w szwach. Co komu do tego ile, jak i czy w ogóle karmię karmiłam piersią? Piersi to część mojego ciała i tylko ja mam prawo decydować co z nimi robię. To samo dotyczy załatwiana się moich dzieci. Przepraszam, ale ja nikomu w majtki nie zaglądam, czy ma problem z pęcherzem, z nietrzymaniem moczu czy hemoroidami więc czemu mam odpowiadać na bezsensowne pytania na temat   kup mojej córki? To gdzie się załatwia, jak i jak często to tylko moja i jej sprawa i nikomu nic do tego.


Chcę karmić 3 lata, nie chcę wcale- moje dziecko, moje piersi -moja sprawa. Dlaczego obcy ludzie roszczą sobie prawa do ingerencji w sposób wychowania mojego dziecka?


Nie zaakceptuję wścibstwa, ingerencji i wpływania na moje decyzje, bo skoro to moje życie, to mam prawo sama o nim decydować. To samo dotyczy moich dzieci i męża- nikt nie ma prawa pouczać, moje decyzje i moje konsekwencje.

wtorek, 21 października 2014

Czym skorupka za młodu…

Jako mama bardzo często zastanawiam się na jakiego człowieka wyrosną moje dzieci. Staram się przekazywać Em dobre wzorce i traktuje ją  nie jak dziecko, ale jak małego człowieka, który ma prawo do pewnych zachowań.

Staram się wczuwać się w jej sytuację i nie pozwalam, by inni próbowali szantażem emocjonalnym zmusić ją do określonego zachowania. Em nie daje buzi, bo tak trzeba tylko bo chce a ja nie chce to trudno. Nie zawsze też chce iść na rączki do babci, cioci i wtedy też nic na siłę. Uważam, że minimalizowanie potrzeb dziecka tylko dlatego, że jest małe jest nie fair i tak staram się wychowywać mała.

Zauważyłam, że niestety ale takie postrzeganie dziecka jest bardzo rzadkie. Nawet w rodzinie zdarzają się sytuacje, że babcia straszy Em, że jak nie da buzi, nie zje, to babcia to czy tamto. Niestety, ale dorosłym ciężko jest zrozumieć , że dziecko chłonie jak gąbka takie sytuacje i potem trudno jest zmienić ich postrzeganie rzeczywistości. ( w tym wypadku Em panicznie boi się zostać u babci na noc).

Dorośli nie traktują swoich pociech poważnie i nie starają się ich doceniać. Chwalą się nimi na prawo i lewo, ale nie chwalą ich. Ileż to razy słyszałam, że: „ Mój….. to ……”, „ moja…… potrafi……” a za chwilę :” Zostaw to.” „Nie przeszkadzaj.”

Poczucie własnej wartości kształtują nam rodzice i otoczenie jeszcze zanim wyruszymy do przedszkola/ szkoły, więc to naprawdę ważne, żeby nasze dzieci czuły się bezpieczne i kochane. Nie wystarczy jedynie zapewnienie” Kocham Cię”. O naszym oddaniu muszą świadczyć tez czyny.

Ostatnio w na placu zabaw dwóch chłopców posprzeczało się o samochodzik jednego z nich. Jeden chciał się pobawić a drugi zareagował na to dość nerwowo. Mama chłopca, który chciał się pobawić wytłumaczyła mu, że zabawka nie jest jego i może poprosić kolegę, żeby mu pokazał, ale nie może zabawki zabierać, bo przecież sam też się denerwuje jak ktoś rusza jego rzeczy bez pytania. Jak dla mnie super rozmowa. Totalnym szokiem było natomiast zachowanie drugiej mamy, która nie dość, że nakrzyczała na chłopca za to, że krzyczał to jeszcze kazała mu dać chłopcu zabawkę inaczej pójdą do domu. Słuchałam i nie wierzyłam. Dlaczego ta matka podkopała mu zaufanie do siebie i własnych rzeczy? Czy tylko dla dobrego samopoczucia cudzego dziecka? Czy dla dobrego wrażenia osób sobie obcych? Byłam tak zszokowana, że nie mogłam uwierzyć. Dlaczego zmusza się dzieci do dzielenia się tym czym nie chcą się dzielić? Czy gdyby obca osoba wsiadła np. do samochodu tej kobiety to też by ją wpuściła, albo wzięła jej rzeczy bo akurat miała na to ochotę. Przecież w dorosłym życiu nie dzielimy się z obcymi osobami swoimi rzeczami więc czemu zmuszamy do tego nasze dzieci?

Poczucie własnej wartości nie rośnie na drzewie i bardzo łatwo jest podkopać w dziecku wiarę we własne możliwości. Nie wolno też przesadzać i chwalić za wszystko, ale cóż z naszego chwalenia w domu jeżeli w kontaktach z ludźmi nie stajemy po stronie naszego dziecko. W kim może mieć oparcie jeżeli nie w rodzicach?


Brak poczucia własnej wartości, to ogromny problem nie tylko już dorosłej osoby, ale też jej otoczenia , więc podwójnie ważne jest by nasze dzieci wiedziały ile są warte.

poniedziałek, 13 października 2014

Mała urodzinowa refleksja...

Dziś są moje urodziny , więc postanowiłam zrobić sobie malutki rachunek sumienia i mini przegląd swojego życia. W końcu mam już 28 lat a to jakby nie patrzeć oznacza, że bliżej mi już z każdym rokiem  do  spokojnej starości. Tak wiem, wiem ta droga może być jeszcze daleka, ale w optymistycznej wersji  z każdym rokiem półmetek życia coraz bliżej a w pesymistycznej już za mną, więc refleksja nad własnym życiem jest jak najbardziej na miejscu.

Zacznę od pozytywów.


Mam cudowne córeczki, w których nie zmieniłabym nic, bo są idealne właśnie takie jakie są i naprawdę fajnego męża (napisałabym wspaniałego, ale wiem, że czasami zdarza mu się czytać bloga więc nie chcę, żeby zbytnio chwalony osiadł na laurach: )i wiele pasji do rozwijania. Zakochałam się w szyciu i w decoupage i one stały się dla mnie  nie tylko świetnym sposobem na podreperowanie domowego budżetu i wyciszenie się ale przede wszystkim dały mi wiarę w siebie i swoje możliwości. Coraz lepsze efekty, coraz wspanialsze twory i w końcu zaczęły pojawiać się propozycje współpracy na które tyle czekałam. To dla mnie teraz motorek napędowy i siła do działania- świadomość, że komuś podoba się to co robię na tyle, że jest w stanie za to zapłacić. Poczucie satysfakcja- bezcenne.

Jestem spełnioną matką i szczęśliwą żoną z ustabilizowanym życiem domowym. Rozpoczęta budowa domu i świadomość , ze mam szansę zaistnieć na rynku pracy mimo, że w sferze tak odmiennej od mojego wykształcenia daje mi poczucie bezpieczeństwa. Nie zmieniłabym w swoim życiu nic, bo mogłoby to sprawić, że nie byłabym w tym punkcie co dziś , ale zdaje sobie sprawę, z przemijalności i ulotności tych wszystkich chwil jakimi zostaliśmy obdarowani. Życie przecież jest tak kruche i tak nietrwałe, że powinniśmy cieszyć się każdą chwilą, jaka była nam dana, bo nie wiemy, czy jest szansa, żeby się powtórzyła.

Mam dziś urodziny więc każdy życzy mi spełnienia marzeń a prawda jest taka, że większość z nich już została spełniona a te, które są jeszcze przede mną mają szansę realizacji wiec  z satysfakcją mogę powiedzieć, że właśnie takiego życia sobie życzyłam.

Jednak urodziny to też taki czas, gdzie przychodzą refleksje nad tym jak szybko mija czas. Moje ostatnie wspomnienie urodzin nie wiedzieć czemu to te 23, które jeszcze jako studentka prawa wyprawiałam w domu. Nie wiem kiedy zleciało te 5 lat. Teoretycznie pamiętam każde kolejne, ale te właśnie szczególnie zapadły mi w pamięć, więc dziś uświadomiłam sobie, że choć pamiętam je jak wczoraj od tego czasu minęło już tyle lat a moje życie całkowicie się zmieniło. Nie wiem, czy gdybym wtedy spotkała siebie z teraz uwierzyłabym, że z ambitnej studentki prącej do zdobycia dobrze płatnej pracy i nastawionej na robienie kariery wykiełkuje mama i żona, której radość sprawia sprzątnie i zabawa z dziećmi.

Wiem, że nie uda mi się, obejrzeć wszystkich filmów jakie chciałabym obejrzeć i przeczytania wszystkich książek jakie chciałabym przeczytać, bo nie starczy mi życia. Wiem, że nie uda mi się spełnić swoich wszystkich zachcianek, czasami błahych, czasami dla mnie ważnych, bo moje zachcianki ustępują priorytetom jakim jest rodzina i dzieci. Kiedyś mogłam pozwolić sobie na beztroskie podróże, spontaniczne wypady do kina, czy siedzenie do późna w nocy nad dobrym filmem czy książką bez szkody dla swojego życia. Dziś kino zastępuje mi ekran telewizora i vod, gdy nie ma nic ciekawego w telewizji. Dziś spontaniczne wyjazdy ograniczają się do planowania z tygodniowym wyprzedzeniem a o zagranicznych wyprawach na razie zapominam. Wiem, że wiele par podróżuje z dziećmi mówiąc, że takie wyjazdy są udane, ale dla mnie ciągniecie 2- latka na wycieczkę jest nie tylko męczący  i ograniczający dla rodzica (kocham zwiedzać a nie wyobrażam sobie zabierać Em na całodniowe zwiedzanie) ale też nie wnosi nic do życia dziecka, bo nie ma szans, żeby pamiętało takie wyjazdy. Nie wspomnę już o względach finansowych, bo jakoś łatwiej przeznaczyć taką kwotę na dom niż tygodniowy wyjazd, ale w sercu pozostaje pragnienie poznawania świata. Moim marzeniem jest wyjazd do Ameryki Południowej do Chile, Peru . Obejrzenie Vilcabamba i Machu Picchu to marzenie, które wędruje za mną już od kilku lat. Jako nastolatka i później studentka często wyjeżdżałam, bo moja mama ciągle mi powtarzała, ze jak będę miała dzieci nie będę miała już możliwości swobodnego wyjazdu i choć z lekkim niedowierzaniem jej słuchałam to z przyjemnością oddawałam się możliwości zwiedzania świata, z myślą, że dzieci nie będą stanowiły dla mnie przeszkody w corocznych wyjazdach. Dziś wiem, że o ile nie są przeszkodą to jednak troszkę kłopotliwe jest  wyjeżdżanie z tak małymi dziećmi na drugi koniec świata a zostawienie ich na ten czas pod opieką dziadków sprawiłoby, że zamiast cieszyć się wyjazdem sercem i myślami byłabym z nimi więc taki wyjazd nie przyniósł by mi satysfakcji z poznania nowego miejsca. Mam nadzieję, że gdy dzieci nam dorosną, a ja z D. będziemy mieć jeszcze siły i chęci zrealizuję to moje marzenie – jedyne tak naprawdę i osiągnę pełnię szczęścia.


Dzieci utrudniają spontaniczność i spełniane własnych potrzeb. Sprawiają, że zamiast mieć czas dla siebie muszę go dzielić pomiędzy siebie i córki, ale za nic w świecie nie zamieniłabym tego słodkiego „Sto lat” i „ Kocham Cię mamusiu” na żadne skarby świata.


Mam 28 lat jestem mamą, żoną i kurą domową i wiecie co- naprawdę jestem szczęśliwa.


czwartek, 2 października 2014

Pamiątkowa Księga i Pudełko Wspomnień


Z natury jestem strasznie sentymentalna i uwielbiam wspominać. Kocham gromadzić pamiątki, aby w wolnym czasie przypomnieć sobie najszczęśliwsze chwile z mojego życia. Niestety niewiele rzeczy zachowało się z mojego dzieciństwa, dlatego dla swoich małych szkrabów szykuję cudowne pamiątki z czasu, który mogą nie pamiętać w dorosłym życiu.

Poza albumem z opisem oczekiwani na nie i naszymi początkami, gdzie wklejam zdjęcia i inne drobne pamiątki zrobiłam dla nich także pudełeczka wspomnień.
Od początku zbierałam tam, różne przedmioty, które w przyszłości mają za zadanie przypomnieć moim córeczkom ich dzieciństwo.

Pudełeczko Em zawiera pierwsze śpioszki z czapeczką, pasek na rączkę,  pierwszy smoczek, masę zdjęć i listów od mamy. Pamiątki i kartki z Chrztu świętego, pępuszek, pukiel włosów wiele  innych moim zdaniem cudownych przedmiotów z jej dzieciństwa.






Pudełeczko Lil dopiero powstaje, ale już chowa w sobie pierwsze bodziaki, pierwszą pieluszkę , wypis ze szpitala i paseczki na rączki.




Księgi wspomnień tworzę na bieżąco, dla każdej inna ale obie cudowne :). Co miesiąc opisuję ich nowe umiejętności, zabawne sytuacje i codzienne życie oraz to jak fakt, że są z nami wpływa na mnie i nasze życie. Listy są strasznie osobiste więc ich nie zamieszczam, ale myślę, że będzie to dla nich wspaniała pamiątka i możliwość prześledzenia swojego dzieciństwa miesiąc po miesiącu .

Księga Lili





Księga Emilii









Do tego mama stworzyła pudełeczko na pracę Em. Wiem, że niektórych jej dzieł nie da się przechowywać, więc robię zdjęcie i to właśnie je odkładam do pudełka.





Mój plan jest taki, że każda z córek dostanie swoje pudełko wraz z pamiątkową księgą na swoje 18 urodziny. Mam nadzieję, że będą zachwycona tak mocno jak ja :)