poniedziałek, 22 grudnia 2014

Transfer wydruku DIY

Tak jak obiecałam pokarzę Wam jak zrobić transfer dowolnego wydruku na przedmiot.

Wybieramy wzór z internetu. Przed wydrukowaniem pamiętajcie, że musi być odbiciem lustrzanym inaczej będzie nieczytelny. Wystarczy wrzucić wybrany obrazek w Pain-a  i przerzucić w poziomie.

Drukujemy ( ja drukowałam na laserowej, ale myślę, że na atramentowej powinny być jeszcze lepsze efekty)

Zaczynamy zabawę :)

Do transferu potrzebujemy przedmiotu ( próbowałam na drewnie, sklejce i metalu więc myślę, że da się na wszystkim)

Farby
Pędzli
Kleju do decoupage
Papier ścierny
i lakieru

Malujemy wybrany przedmiot ( warto go wcześniej oszlifować, żeby był gładki ) Jeżeli chcecie ozdobić coś metalowego lub plastikowego to należy albo zaopatrzyć się w specjalny transfer do takich przedmiotów, albo zeszlifować drobnoziarnistym papierem ( transfer odkryłam dość niedawno, a ze szlifowania korzystam już 3 rok i jak do tej pory wszystko na puszkach się trzyma)




Czekamy aż wyschnie


Wybieramy grafikę, którą chcemy nanieść na przedmiot. Wyrywamy wybrany motyw ( chyba, że przyklejamy całość, wtedy tylko dopasowujemy.





Smarujemy kartkę klejem do decoupage i przykładamy grafiką do przedmiotu. Dociskamy i wyrównujemy pędzlem lub palcem.




Czekamy aż klej wyschnie. Tutaj dodam, że jak będziecie niecierpliwi jak ja dzisiaj to zetrze się wam część obrazka ( co widać u mnie). Zazwyczaj zostawiałam na noc, ale dziś chciałam Wam pokazać całość i widać efekty.

Po wyschnięciu spryskujemy wodą i delikatnie zaczynamy ścierać nadmiar namokniętego papieru. Po chwili powinien nam się zacząć pojawiać obrazek.





Ścieramy aż do uzyskania pożądanego efektu. Należy robić to dość delikatnie, żeby nie zedrzeć grafiki.


Gdy na przedmiocie zostanie tylko cieniutka warstwa papieru z grafiką zostawiamy. Wiem, że na tym etapie widać jeszcze w jakim momencie grafika się zaczyna ale nie przejmujcie się to zaraz zniknie :)


a tu widać mój pośpiech :(

Usuwamy zrolowany papier i lakierujemy całość. Gdy lakier wyschnie ścieramy delikatnie papierem miejsca w których widać połączenie kartki z przedmiotem (troszkę zawsze będzie widać, ale pod kilkoma warstwami lakieru to też zniknie)

( możecie też trochę postarzyć przedmiot, wystarczy palcem lekko rozetrzeć wybrany kolor po rogach i jak lekko wyschnie ponownie przetrzeć np. szmatką)




Lakierujemy kilkakrotnie i ponownie szlifujemy tym razem całość.


TADAM.



A tu inne grafiki przenoszone tym sposobem :)








czwartek, 18 grudnia 2014

Metamorfoza pokoju dla dzieci. Mini remont DIY

Pokoik Emisi jest dość mały, a jak dotarło do nas, że za chwilę wprowadzi się tam Lilka skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Nie byliśmy w stanie wyobrazić sobie jak mamy tam wstawić 2 łóżeczko i zostawić miejsce na zabawę. Przyszedł czas na zmiany J

Zaczęliśmy od wyboru tapety. Postawiłam na jasne kolory ( w tym wypadku szary), ale żeby nie było zbyt nudno jedną ścianę zrobiliśmy w kolorowe serca J. Kupiliśmy tapetę papierową, co niestety nie było zbyt dobrą decyzją, bo nie tylko gorzej się ją kładzie, ale też łatwiej się niszczy. Mąż położył tapetę. Robił to pierwszy raz, ale jak dla mnie wyszło super.


Przestawiliśmy szafę- największy mebel w pokoju i dzięki temu, pokoik nabrał lekkości.
Ja zajęłam się dodatkami. Uszyłam pościel, zasłonkę, girlandę i zawieszkę.


Pomponiki  ( różowy, niebieski i biały) wygrałam od Alusiowej Krainy ( możecie ją znaleźć tutaj). Beżowy i szary zrobiłam sama, ale widać różnicę- jeszcze brakuje mi wprawy do takich profesjonalistów J


Do tego kilka ozdobnych poduszek i pufa.




Łóżeczko Lili jeszcze stoi u nas w sypialni, ale jak widać już wpasowuje się w klimat pokoju J



 Obszyłam stare pojemniki na zabawki z Ikei i zabrałam się do malowania nowych koszy na zabawki. Zostawiłam jeden kosz wiklinowy, który pomalowałam na biało rozcieńczoną farbą.Do tego pasujące do całości obszycie i kosz na zabawki gotowy J


Kolejne „ kosze” w naszym wypadku skrzynki. Kupiłam już białe na allegro. Niestety po dotarciu okazało się, że skrzynki są chropowate i słabo wykończone. Mąż zeszlifował całość ( większość koloru białego zostało) ja odmalowałam jeszcze raz do tego naniosłam komputerowy wydruk i lekkie postarzanie. Obszycie z materiału, kółka i mobilne kosze na zabawki gotowe.



W tej samej tonacji zrobiłam pojemniki na książki. Tu ze skrzynek po winie wyszabrowanych z Lidla J




Troszkę ozdób, pasująca ramka i już prawie skończone.






Personalizowanie serduszka ( proszę o wyrozumiałość- robiłam sama) i zdjęcia dziewczynek dodają uroku i zamykają całość nowego pokoiku J




Brakuje tylko materiałowych imion dziewczynek, bo czekam na paczkę od Motylanoga (można ją znaleść na Facebooku tutaj ). 


Całość jak dla mnie bomba, a Wam jak się podoba metamorfoza pokoiku dziewczynek ?

Dla porównania zdjęcia  przed:



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Depresja poporodowa?


Przyznam, że to niesamowicie ciężki temat, ale leży mi to na sercu i muszę w końcu powiedzieć jak było.

Wiadomość o ciąży, była dla nas zaskoczeniem, ale przyznam, że ogromnie się cieszyłam na myśl o tym, że Emi będzie miała rodzeństwo.

Gdy dowiedzieliśmy się, że będzie dziewczynka moje serce przepełniała radość. Na początku miała nosić imię Amelka, ale w tym czasie było to jedno z popularniejszych imion. Pod koniec ciąży gdy było już po terminie mówiłam, że jak urodzi się 15 to dam jej na imię Zosia po mojej mamie. Lil urodziła się 17.

Już w szpitalu czułam ogromne wyrzuty sumienia i straszną tęsknotę za starszą, a zmęczenie 10 godzinnym porodem i cesarką sprawiły, że nie chciałam w nocy wstawać do małej. Czekałam z niecierpliwością na wyjście i możliwość przytulenie się do Emi, a Lili dalej była dla mnie lekką abstrakcją.

Po powrocie do domu pierwsze 2 tygodnie były ok. Mąż mi pomagał, wspólna opieka sprawiała przyjemność a malutka była spokojna i słodka. Po 2 tygodniach gdy mąż wrócił do pracy zaczął się koszmar.

Zmiany następowały po woli, więc nie wszystkie od razu zauważyłam i nie zdążyłam w porę zareagować- niestety.

Zaczęło się od braku sił. Niby na zewnątrz wszystko było ok., ale w środku nie miałam siły wstawać do małej, bawić się z Emi robić cokolwiek. Nie chciało mi się kąpać i ubierać, chciałam tylko leżeć w łóżku. Zapierałam się każdego dnia i robiłam wszystkie podstawowe czynności na siłę nie mówiąc nic nikomu, bo w końcu jestem silna. To był mój błąd. Depresja wkradła się cichutko i zagościła w mojej głowie, a mnie zabrakło motywacji by ją pogonić. Oczywiście nikt nic nie zauważył, bo ja zawsze uśmiechnięta i pełna wigoru na zewnątrz dalej taka byłam. Walka trwała w środku.

Po 2 miesiącach przestałam karmić małą. To w sumie i tak długo bo ja poddałam się po miesiącu od porodu. Nie miałam siły, ani chęci przystawiać małej i siedzieć z nią aż się naje. Denerwowało mnie, że co chwila jest głodna a ja nie mam czasu na nic. Dostała butlę. Wszyscy wokół przyznali, że z Emi też miałam słaby pokarm więc jest ok. Coś za coś butla vs wolny czas dla 2 dziecka. Wygrana na korzyść Emi a ja wpadłam w jeszcze większy dołek.

Co ze mnie za matka, gdy nie mam cierpliwości do dziecka? Co ze mną nie tak, że na jej płacz reaguję złością a nie otwartym sercem? Wszystkie czynności były dla mnie karą. Pielęgnowałam ją, kąpałam i karmiłam, ale robiłam to z automatu bez poczucia miłości i przywiązania.


Pojawiło się lato.

Wcale nie z nienacka i wcale nie niespodziewanie a ja miała wrażenie, że w tej bańce jestem już z rok a nie 2 miesiące. Mała przerzucona na butle spała ciut więcej, ale ja  dalej nie mogłam dojść do siebie. Zaczęło się niewinnie. Od 1 piwa na wieczór. W końcu jest gorąco, lato a piwko czy lampka wina na ukojenie skołatanych nerwów to nic złego prawda? Po miesiącu odkryłam, że czekam na wieczór, że dla mnie od rana jest złość i frustracja a wieczór to ukojenie. To wzbudziło jeszcze większe wyrzuty sumienia i większego doła. Mąż jakby nie zauważał, że w środku jestem pusta. Małymi kroczkami oddaliliśmy się od siebie. W tym czasie wróciłam do decoupage, bo liczyłam, że pasja wyciągnie mnie z dołka. Zatraciłam się w niej zupełnie. Zostawiałam dzieci i uciekałam do pracowni. Byłam głucha na ich płacz licząc, że ktoś inny się nimi zainteresuje. Na zewnątrz nic się nie zmieniło, o nie. Jestem zbyt obowiązkowa by zaniedbać dzieci, zbyt poprawna, by pokazać komuś, że nie daję rady. Oczywiście nie codziennie jest tak więc utwierdzam się w przekonaniu, że to tylko gorsze dni, że wszystko jest ok., a tylko czasami pękam.

Przyszedł Wrzesień.

 2 urodziny Emi. We wrześniu pomału zaczynam pękać. Płaczę bez powodu, wściekam się o byle co, kłócę ze wszystkimi i o wszystko, ale dalej nikt nie widzi moich problemów. Uciekam w siebie, coraz częściej odpływam myślami, nie umiem się odnaleźć. Bywają dobre dni, ale tych smutnych jest coraz więcej.


Październik

Kumulacja złych emocji sprawia, że wiem, że już nie dam rady. Myślę o ucieczce. Marzę o tym, że się wyprowadzam, albo wyjeżdżam na jakiś czas. Uciekam od nich. Widzę jak się oddalamy. Mam wyrzuty sumienia, bo nie mam czasu na nic. Emi staje się płaczliwa i rozdrażniona a ja coraz częściej stawiam ją do kąta i krzyczę. Wieczorami płaczę. Zdarza mis się to prawie codziennie, ale czekam, aż wszyscy pójdą spać. Sama mam problemy ze snem. Praktycznie nie sypiam w nocy. Leżę do 3-4 przewracając się z boku na bok. Coraz większe zmęczenie, coraz większa frustracja i złość.


Listopad

Załamana wyczerpana i sfrustrowana. Myślę o wyprowadzce na jakiś czas, o ucieczce gdziekolwiek. Przypadkiem trafiam do nich. Niby nic kolejna grupa matek, które pomagają sobie w wychowaniu dzieci, ale one robią to inaczej. Wsłuchują się w maluchy, rozmawiają z nimi, Oddają się im bezgranicznie. Na początku czytam z niedowierzaniem, to niemożliwe, żeby matka czuła radość z macierzyństwa. Dla mnie to droga przez piekło. Ja przecież od niego chcę uciec. Zaczynam czytać na ten temat. Z każdym dniem więcej i więcej i okazuje się, że na początku z Emi właśnie taką drogę obrałam, zgubiłam się tylko po porodzie Lili. Zaczęłam odkrywać siebie na nowo. Pozwoliłam dzieciom mówić mi o swoich potrzebach a ja naprawdę zaczęłam ich słuchać i co?
Znowu czuję, że wpadłam na właściwe tory. Wynagradzam Lili i Emi ten czas, gdy mama była obok, ale wcale nie z nimi. Oddaję się bezgranicznie, całuję przytulam, mówię jak strasznie je kocham. Zaczynam wychodzić z mroku. Żałuję

Żałuję, że tak łatwo poddałam się gdy przestałam karmić. Żałuję, że miałam wrażenie, że cokolwiek może być ważniejsze od nich. Żałuję, że zabrakło mnie właśnie wtedy, gdy byłam im tak ogromnie potrzebna, gdy same poznawały się i oswajały ze sobą.

Dopiero teraz widzę jak to na nie wpłynęło. Jaką ogromną troską Emi otacza Lili przypominając mi o każdym nawet najcichszym płaczu. Z jak ogromną chęcią pomaga i jak strasznie garnie się do zabawy ze mną. W końcu fakt wymyślałam jej zabawy, ale w nich nie uczestniczyłam. A teraz?

Pewnie popełniam jeszcze dużo błędów i nie wszystko mi wychodzi, ale przestawiłam swoje priorytety. Zapanowałam nad sobą, nad małżeństwem i przypomniałam sobie, że dzieci są ważniejsze niż obiad, niż szycie niż cokolwiek. I właśnie gdy przewartościowałam swoje życie okazało się, że na obiady i sprzątanie i szycie mam czas. Dziwne, ale wcześniej zawsze miałam wrażenie, że żeby coś zrobić muszę zrezygnować z czasu dla dzieci a teraz, gdy wszystko odkładam jakoś świat się nie wali. Prasuję wieczorami, gotuję w czasie ich drzemki a sprzątam zanim się obudzą i daje rade. Fakt, dom nie wygląda jak to u mnie zazwyczaj. Podłogi się nie świecą a na meblach czasami widać warstewkę kurzu, ale ja w końcu czuję, że zaczynam żyć. Jestem komuś potrzebna. Mam dla kogo się starać i dla nich nie jest ważne, co pomyśli o mnie teściowa czy mama gdy zobaczy bałagan. Dla nich liczy się mój uśmiech i dobra zabawa.


Grudzień.


Powróciłam zupełnie. Znowu cieszę się życiem a w środku czuję szczęście i radość. Przestałam płakać, zaczęłam żyć. Mam siłę i chęci do działania i nie po to, by nikt nie zauważył, że coś ze mną nie tak, tylko po to by one były szczęśliwe. Znowu czuje się wolna.


środa, 10 grudnia 2014

Rodzeństwo



Praca mamy z dwójką dzieci jest o wiele trudniejsza, niż praca mamy z jednym dzieckiem. Już nie można sobie pozwolić na maksymalne poświęcenie tylko jednej pociesze. Już nie ma się czasu na leżakowanie po obiedzie, już nie wystarczy tylko być obok trzeba na każdym kroku angażować się w stu procentach i to daje kopa na cały dzień

Sen

Już nie pamiętam kiedy byłam wyspana, nie chodzi tylko o pobudki Lili, ale o tryb czuwania, który włączony po porodzie jakoś nie chce się wyłączyć.  Nie dość, że Emi chodzi późno spać, to Lila często się budzi a popołudniowe drzemki rzadko układają się na tyle synchronicznie, że mam chwilę dla siebie, ale te tempo nakręca mnie niesamowicie. Rzadko mam czas na kawę, o popołudniowej drzemce mogę zapomnieć, a próby odpoczynku wieczorem z góry są skazane na niepowodzenie, bo Emi po południowej drzemce harcuje do nocy, ale nie czuję się specjalnie zmęczona. Brak snu rekompensują mi ich uśmiechy, dla takich wspomagaczy mogę spać nawet i 3 godziny :)

Zabawa

Z jednym bąkiem to nigdy nie był problem. Z Emisią bierzemy udział w różnych kreatywnych projektach i jak była sama wymyślenie zabawy to był naprawdę pikuś. Teraz oprócz zorganizowania zabawy muszę zająć czymś Lilkę więc przygotowania i sam proces zabawy trwa znacznie dłużej.  Na moje szczęście Emi to naprawdę mądra dziewczynka i lubi sama bawić się lalkami czy klockami. Lila z kolei uwielbia na nią patrzeć więc dla mnie to 10-15 minut dla siebie w ciągu dnia- mega dużo czasu na kawę :)

Zazdrość

Zazdrość pojawia się zawsze czy to u jedynaka czy u rodzeństwa. Gdy wezmę na ręce bratanicę czy Lilkę, Emi natychmiast domaga się uwagi i też chce „ do na ręki”.

Troska

Mimo, że zazdrość jest w naszym domu widoczna, to przebija ją siostrzana miłość i wzajemna troska. Gdy tylko Lila zapłacze Emi biegnie do mniej głaszcze i pyta „ Co się dzieje….?” W wielokropku pojawiają się różne określenia siostry np. miśku, słoneczko ty moje, a nawet ostatnio kochanko, co mnie niezwykle wzrusza . Emi głaszcze Lilcie, całuje, pociesza i tuli. Gdy tylko słyszy jej płacz biegnie do sypialni i wchodzi do jej łóżeczka by poprzytulać i pogadać.
Lila z kolei z racji, że jeszcze nie potrafi tak obrazowo okazać miłości wyraża ją przez żywe zainteresowanie tym, co Emilia robi. Reaguje śmiechem na jej śmiech i płaczem na jej płacz, a radość, gdy Emi zakrada się do jej pokoju jest tak wielka, że w oczach bez problemu wyczytuję bezgraniczną miłość i zaufanie.

Starsza siostra to skarb, młodsza to miłość. Wiem, że czeka je długa droga, małe wojny i wiele własnych sekretów, ale to właśnie daje mi radość. Mieć rodzeństwo to mieć kompana do zabawy, pocieszyciela, powiernika sekretów i marzeń, a gdy spotykamy trudności na drodze to tez wsparcie i najlepszy przyjaciel.  Wiem, że żadna z moich córek już nigdy nie zostanie sama ze swoimi problemami, a gdzie ja nie będę mogła dotrzeć tam dotrze słowo drugiej. Siostra to coś więcej niż przyjaciel, siostra to troska i miłość a ja cieszę się, że stałam się sprawcą małego cudu i moje córeczki poza mną mają siebie na dobre i na złe. Dla mnie posiadanie rodzeństwa to doświadczenie, nauka, dziele się ale też gwarancja przyjaciela na całe życie. Rodzeństwo to najwspanialszy prezent jaki można dostać od losu.


wtorek, 2 grudnia 2014

Nasz zimowy niezbędnik

Zima już zaczyna doskwierać, więc przedstawiam Wam mój sposób na jej przetrwanie :

W domu:

Po 1 ciepły koc.

Z racji tego, że jestem strasznym zmarzluchem w moim życiu przewinęło się strasznie dużo najróżniejszych kocy. Uwielbiam te miękkie i cieplutkie, ale w codziennym życiu praktyczne są też te z rękawami. Ja swój dostałam od męża na imieniny, ale jest dość cienki i gdy w czasie jesiennych chłodów wystarczał, tak teraz daje mi za mało ciepełka i muszę się dogrzewać. Strzałem w 10 był ubiegłoroczny zakup koca elektrycznego. Nigdy wcześniej nie miałam koca elektrycznego, ale z autopsji znałam działanie poduszek elektrycznych, dzięki którym nie raz byłam poparzona, więc jego zastosowanie miało się ograniczyć do nagrzania łóżka przed pójściem spać. Plan był taki, że kładę koc, na niego kołdrę i włączam a po kąpieli mam cieplutkie łóżeczko do spania. Koc okazał się genialny. Nie dość, że w dotyku jest kocem nie żadną matą z pokrowcem, to dzięki odpinanemu przewodowi świetnie służy jako zwykły koc do przykrycia, a gdy jest mi mimo to zimno wystarczy podpiąć kabel i już słodkie ciepło rozchodzi się po ciele. Nie ma m pojęcia jak ten koc jest wykonany, ale sam się nie nagrzewa a jedynie grzeje, gdy jest się pod nim. Dla mnie bomba. Już sobie nie wyobrażam, jakbym wytrzymała zimne noce bez niego ;)

Po 2 gorąca herbata.

Znacie to- cieplutki kocyk, kubek pysznej herbaty i chwila refleksji w długie zimowe wieczory gdy za oknem prószy śnieg. Ja na co dzień jestem herbatoholiczką- pierwszy krok już za mną- umiem się do tego przyznać ;) więc nie wyobrażam sobie jak mogłabym przeżyć zimę bez herbaty. Wystarczy dorzucić hibiskus, mięte, lub odrobinkę rumu a zima nabierze lepszego smaku.

Po 3 szlafrok

Kocham wszystko co ciepłe i puchowe i tak właśnie wyglądał mój szlafrok. Był żółty, gruby i mega ciepły i służył mi zamiennie z kocami przez wiele, wiele lat. Pewnie o kilka lat za wiele i dlatego wylądował w koszu, a na nowy jeszcze się nie doczekałam (może Mikołaj o mnie pomyśli). Mam już upatrzony, cieplutki szaro- różowy- może ciut infantylny ale w końcu to strój domowy więc może być kolorowy.

Po 4 książka

Kocham czytać i czytam naprawdę sporo a odkąd odkryłam bibliotekę ( nie śmiejcie się- człowiek uczy się całe życie) to ilość czytanych książek wzrosła 2-krotnie. Emi tez woli książki niż telewizję, więc zaopatrzyłam już jej biblioteczkę w nowe książeczki z jej ulubioną bohaterką- Misią Marysią. Seria ma ponad 20 książeczek, w każdej ciekawa historyjka więc wystarczy nam czytania do wiosny.


Na spacerze:

Bidon

Bidon zakupiłam już w poprzednim sezonie, ale z racji tego, że sprawdził się doskonale w tym też uważam go za niezbędny gadżet spacerującej mamy. Świetnie trzyma temperaturę i chroni rączki przed poparzeniem silikonową osłonką. Dla mnie rewelacja na zimowe spacery

Mufka


Mufka to gadżet, który z założenia ma ogrzewać ręce mamy pchającej wózek. Ja swoją wygrałam w konkursie, ale stwierdziłam, że wolę wkładać rękawiczki, więc w poprzednim sezonie potraktowałam ją ciut po macoszemu i odłożyłam do szafy. W tym sezonie, już stała się naszym niezbędnikiem podczas spacerów. Zastanawiacie się skąd ta zmiana decyzji? Jak dla mnie ta pogoda nie nastraja do noszenia rękawiczek, więc jeszcze chodzę z gołymi rękami i w taką pogodę mufka przydaje się do ogrzania zziębniętych rąk, nie tylko moich, ale też Emisi, która nie przepada za rękawiczkami. Mufka idealnie nadaje się też jako kocyk/ osłonkę pod pupę, gdy  Em chce się pobawić na placu zabaw. Ciepła strona minki i łatwe zapięcia dają wiele możliwości wykorzystania, więc od dziś już na stałe wylądowała w wózku. 



Śpiworek

Lila uwielbia spacery tak samo mocno jak Emi, ale niestety nie cierpi kombinezonów. Krępujące jej ruchy wypchane skafandry doprowadzają ją do płaczu graniczącego z histerią. Zrzucam sztywne rękawiczki, i płacze za każdym razem, gdy kombinezon ogranicza jej swobodę ruchów i możliwość obejrzenia wszystkiego. Problem rozwiązał ocieplany śpiworek doczepiany do wózka. Śpiworek jest podszyty wełną więc jest mega ciepły, ma specjalne dziurki na paski od wózka, więc można go na stałe zaczepić i wygodny całościowy zamek, który ułatwia wkładanie i wyjmowanie Lili z wózka. Teraz wystarczy cienka kurteczka i polarowe spodnie na ubranie i Lila nie marznie a dodatkowa możliwość ruszania nóżkami i rączkami daje jej wiele radości ze spacerków.

Dostawka

Dostawka to nasz nowy nabytek. Na początku byłam na nią napalona, potem mi przeszło a ostatnio uznałam, że jest mi zwyczajnie niezbędna na spacerze. Drogie stawki nie wchodziły w grę, więc rozglądałam się za takimi w granicach 100-150 zł. Przyznam, że wybrałam jeden z tańszych modeli, ale opis dostawki był dla mnie zadowalający. Dostawka jest uniwersalna i nadaje się praktycznie do każdego modelu wózków. My mamy dodatkowy pasek dzięki któremu podwieszamy dostawkę, gdy Emi z niej nie korzysta.