poniedziałek, 14 grudnia 2015

Ozdoby Świąteczne DIY


Choinka:

Zaczynamy od ozdobnej choinki. Do tego potrzebne nam będą:
·         Kawałki materiału, sznurek jutowy lub kolorowy kordonek
·         Folia spożywcza
·         Klej wikol
·         Pędzelek
·         Woda
·         Kartka sztywnego brystolu ( najlepiej A3)
·    Kolorowe lub jednobarwne perełki, koraliki i inne ozdoby świąteczne tasiemki, brokat i dowolnie wybrane dodatki( ja korzystałam jeszcze z kolorowych spray i lampek na baterie)

 Z brystolu tworzymy stożek, który posłuży nam za model do robienia choinek


Owijamy stożek folią spożywcza, by zabezpieczyć papier przed klejem



Moczymy końcówkę kordonku w kleju rozrobionym z wodą (1:1) i owijamy nasz stożek.



Następnie moczymy pędzelek w roztworze kleju i malujemy całą pracę. Trzeba to zrobić dokładnie, bo niepomalowane miejsca będą miękkie i choinka nie będzie w stanie się utrzymać w pionie



Odkładamy i czekamy aż wyschnie ( ja odstawiałam na 24h)

Wyciągamy stożek, a następnie delikatnie odrywamy folię.




Teraz wystarczy dowolnie ozdobić choinkę i gotowe J
















Ja, żeby nie zmarnować kartonu, po skończonej pracy przykleiłam do niego szyszki, po sprayowałam na złoto i dodałam własnoręcznie robione ozdoby. Do tego małe światełka na baterie i ozdobna choinka już wylądowała w pracy D. zdobiąc jego biurko J





 Bałwanki:
Potrzebujemy 2 kule styropianowe ( większą i mniejszą), trochę materiału i klej na gorąco



Odcinamy  Czubek małej kuli i tej samej wielkości czubek dużej, tak by kule można było połączyć

.

Następnie odcinamy drugi czubek w dużej kuli i mamy korpus bałwanka ( nie wyrzucajcie odciętych kawałków, bo będą jeszcze potrzebne)

Kule lekko szlifujemy papierem ściernym ( można też pomalować kule, ale nie jest to konieczne).

Sklejamy ze sobą 2 kule, z odciętych kawałków wycinamy rączki bałwanka




Ze starej skarpetki robimy czapkę bałwanka ( ja zrobiłam z resztek jakie zostały mi po skarpetach mikołajkowych, więc bałwanek jest przebrany za Mikołaja.

Teraz czas na rękawiczki i szalik. Makijaż i bałwanek gotowy J



Szklana bombonierka na pierniki

Wystarczy stare słoiki po wekach zalegające w piwnicy u rodziców, babci czy cioci, kawałek sznurka, ozdoby świąteczne i klej na gorąco. Piękne szklane bombonierki powoli zapełniają się piernikami.




Ozdoba w słoiku

Znów stary słoik i spora garść szyszek + złoty spray. Efekt, zobaczcie samiJ



I kolejne ozdoby



 może kogoś z Was zainspirują J







poniedziałek, 23 listopada 2015

Wszyscy mają się dobrze….


Wczoraj oglądałam film "Wszyscy mają się dobrze" i ryczałam jak bóbr.  Film dla mnie cudowny, ale nie tylko z tej perspektywy jaką przedstawia, ale też dlatego, że wyciągnął z zakamarków mojego serca te rzeczy, o których nie zdawałam lub nie chciałam zdawać sobie sprawy, a które miały ogromny wpływ na moje życie.

Warunkowa miłość, stawianie dziecku wymagań i oczekiwań. Zdania „ Nie zawiedź mnie”, „ Daj mi powód do dumy” mogą sprawić, że nie jednemu z nas presja zaimponowania własnym rodzicom przysłoni szczęście i to, co naprawdę daje nam radość. Niby jesteśmy dorośli, niby rodzice nie mają już na nas takiego wpływu jak kiedyś a jednak dalej szukamy ich akceptacji tego, co robimy i chcemy, by byli z nas dumni.  Prawda jest taka, że gdy wzrastamy w warunkowej miłości ( a wielu z nas nawet nie jest tego świadomych) nie tylko ten sam sposób miłości przekazujemy dzieciom, ale też sami  żyjemy w przekonaniu, że na miłość trzeba zasłużyć.

Mężowi trzeba dać ciepły dom, poprane rzeczy i obiad na stole, bo inaczej może przestać nas kochać i nas zostawi, żonie trzeba dawać prezenty i udowadniać miłość, bo znajdzie sobie innego. Nasze dzieci muszą być zasypywane prezentami- dowodami miłości, bo inaczej poczują się odrzucone. Żyjemy w świecie, gdzie nawet miłość zaczyna być tylko krótkim uczuciem, zmiennym i zależnym od innych czynników. Wszystko przeliczamy na rzeczy materialne, na pieniądze i na poczucie władzy. Chcemy być postrzegani  jako silni i pewni siebie, dzieci mają być nam posłuszne a rodzice z nas dumni.

Czy matka przestanie kochać dziecko, które postępuje jej zdaniem niewłaściwie?

Czy przestanie je kochać, gdy odkryje, że kłamie?

Czy nie będzie miłości, gdy nie spełnimy określonych wymagań?

Miłość, to nie uczucie, to stan. Prawdziwa miłość trwa i jest niezmienna, bez względu na wszystko. Czeka, ale nie ustaje i to właśnie jest to czego ja chcę nauczyć moje dzieci. Bez względu na to, jaką wybiorą drogę życiową ja nie przestanę ich kochać.

Sama  wzrastałam w warunkowej miłości i choć wiem, że moi rodzice mnie kochają, często czułam, ze sprawiam im zawód. Uwielbiałam chwalić się swoimi sukcesami, by mogli być ze mnie dumni, ale wiele rzeczy robiłam właśnie i właściwie tylko po to, by poczuć się bardziej przez nich dowartościowana.  Presja bywała naprawdę duża, a ja sama czułam się przytłoczona tym, jak ogromne pokładają we mnie nadzieje. Często mama mówiła mi też, że ze względu na moją inteligencję stawia mi poprzeczkę bardzo wysoko a ja muszę ja przeskoczyć. Zawsze się udawało, ale stres wyrządził w moim organizmie ogromne spustoszenie. Dziś wiem, że nie było warto, bo czy warunkową miłość da się zaspokoić? Przecież ambitnym rodzicom zawsze będzie mało.

 A ja? Czy chciałabym takiej miłości dla moich dzieci?

Nie. Ja chcę by moje dzieci wzrastały bez tej bezsensownej presji od rodziców, wystarczy, że będzie ona w ich otoczeniu. Chcę, by ich ambicje zrodziły się z nich samych, a nie z moich potrzeb. Chcę, by przede wszystkim były szczęśliwe.

Często słyszę od mamy, że pozwoliłam, by dzieci weszły mi na głowę, bo Emi może o wielu sprawach dotyczących jej życia decydować sama, a Lila mnie niespecjalnie słucha i ciągle chce być u mnie na rekach. Fakt, Lila chodzi gdzie chce, odkrywa świat a to czego nie pozwalam jest dla niej najbardziej interesujące, a Emi lubi i chce decydować o swoim ubiorze, o tym jak ma spędzić dzień i co chce a czego nie chce robić. Mam je musztrować? Wpajać im, że jak nie będą mnie słuchać to przestanę je kochać? Nie. Bezwzględny posłuch nie jest istotą rodzicielstwa, jego istotą jest właśnie miłość a tego moim skarbom nie brakuje. Mają poczucie, że kocham je zawsze bez warunków i bez względu na wszystko i mam nadzieję, że to sprawi, że w życiu będą kierować się własnym szczęściem a nie opinią innych.

Nie chcę, by moje dzieci miały poczucie, że muszą zasłużyć na moją akceptację, czy miłość. Nie chcę, by kiedykolwiek pomyślały, że ich wybory mogłyby sprawić mi zawód. Tak to dla mnie kolejna presja, bo wbrew opinii innych uczę swoje dzieci, że wcale nie muszą robić to co ja chcę, bym je kochała. 
Czy to źle, że pozwalam im być sobą?


wtorek, 17 listopada 2015

Przepraszam córeczko


Bywają dni euforii, chęci do działania i cudownego nastroju, ale bywają też dni smutku, złości i nieustających nerwów.

Przepraszam……

Za te złości, krzyki niepohamowane w porę, słowa wykrzyczane, które płyną z moich ust gwałtowne. Wiem, że to rani, boli i krzywdzi. Słowa mają moc silniejszą niż czyny, na dłużej zapadają w pamięci, bardziej ranią i krzywdzą. Staram się, staram się być lepsza bardziej czuła i wyrozumiała, ale jestem tylko człowiekiem i nie zawsze dam radę na czas ugryźć się w język.

Widzę twój strach, gdy nerwy mi puszczają i nienawidzę się za to, że pozwalam by tak się stało. Moje maleństwo, ty nawet nie wiesz jak jestem z ciebie dumna, jak mocno Cię kocham bez żadnych warunków. Zdarzają się dni bez sensu, gdy to emocje biorą górę nad zdrowym rozsądkiem, a złość przyćmiewa wszystko. Krzyk- najgorsza forma ataku potrafi mną zawładnąć i choć wiem, że to tylko na chwilę, to właśnie ty cierpisz.

Kochana córeczko jak mam Ci pokazać, że moja miłość nie ma ograniczeń, gdy sama w tych ograniczeniach wzrastałam? To naprawdę trudne. Wychowana w warunkowej miłości nie zawsze potrafię odnaleźć się w pokazaniu, że moja miłość do Ciebie nie ma żadnych warunków. Przepraszam, nadal się uczę i wiem, że nie zawsze mi to wychodzi, ale staram się- z całych sił staram się pokazać Ci, że na miłość z mojej strony wcale nie musisz zasłużyć, że zła, ba wściekła kocham Cię tak samo mocno. Niezmiennie. Bez względu na to jak się czuje i co ty zrobisz zawsze możesz na mnie liczyć. Jeżeli kiedykolwiek poczułaś, że jest inaczej przepraszam- to moja wina

Przepraszam, że czasem mimo, że wiem jak chcę Cie wychować uciekam się do schematów dobrze mi znanych, bo tych wyniesionych z domu, które nie są wcale dobre, ale dla mnie bezpieczne, bo znam ich konsekwencje.

Przepraszam, że nie zawsze mam dla Ciebie czas. Za każde zaraz, za chwilę, nie teraz, nie przeszkadzaj, za wszystkie nie mam czasu, za te chwile, kiedy na mnie czekałaś, kiedy mnie potrzebowałaś, a ja Cię zawiodłam. Wiem, ty nie musisz mi wybaczać, już dawno to zrobiłaś, to tylko ja nie umiem sobie przebaczyć, że choć życie bywa tak krótkie, a Ty rośniesz tak szybko, ja  dalej nie mam czasu cieszyć się Tobą. Za chwilę będzie już za późno, za chwilę okaże się to tylko wspomnieniem, a mimo to pozbawiam się tego na własne życzenie- przepraszam.

Kochana córeczko przepraszam, za każdy raz, gdy Twoje oczy robiły się szkliste z mojego powodu. Przepraszam za każdą łzę, każdy szloch i smutek z mojego powodu. Nie jestem ideałem, a przyszło mi żyć z jednym, w którym nie zmieniłabym absolutnie nic. Jesteś spełnieniem moich marzeń, cudem, który stąpa po ziemi. Mojej miłości do Ciebie nie da się zważyć, ani zmierzyć. Jesteś dla mnie spełnieniem marzeń. Jesteś nadzieją  i radością. Czasami codzienność pozbawia mnie poczucia ogromu tej miłości i za to Cię przepraszam, bo zapominając jakie to  wielkie szczęście i zaszczyt mieć takie dziecko jak ty zapominam, że miłość jest najważniejsza. Przepraszam.

Pamiętaj, wszystko przeminie, a moja miłość do ciebie będzie trwać. Kocham Cię- może nie tak, jakbyś chciała, może nie tak jakbyś oczekiwała, ale całym sercem, wiecznie i z całych sił.


piątek, 6 listopada 2015

Chroniczne zmęczenie


Listopadowa aura nastraja mnie na melancholijno- leniwy nastrój. Mam ochotę spać do południa i wracać do łóżka zaraz po zapadnięciu zmroku. Nic mi się nie chce robić w domu. Przestawiam tylko rzeczy z kąta w kąt i udaję, że jest czysto a gdy zapada wieczór a ja myślę, że przydało by się coś jednak zrobić od razu pojawia się wizja łóżka i ciepłej kołdry.

W naszym życiu ostatnio dużo się dzieje a ja nie mam siły za nim nadążyć. Jestem  z dziećmi cały dzień, Decu szycie, przedszkole, dom, obiady pranie…… , zresztą sami wiecie jak jest z dwójką dzieci. D. dwa etaty. Do tego budowa, trochę na głowie jest. Jak w to wszystko wmiksuje się dwa wulkany energii nagle okazuje się, że sen to nie jest coś na co przeciętny człowiek ma czas. O nie, sen staje się jakimś luksusem, na który mogą sobie pozwolić tylko bogaci bezdzietni single, którzy mają zajebistą pracę.

Gdy twoje dziecko postanawia  do  2 roku życia budzić się po kilka razy w nocy ,sen staje się niezaspokojoną potrzebą i ląduje na szczycie piramidy Maslowa. Sen to jest twoja pierwsza myśl, gdy słyszysz budzik, a przecież niedawno się położyłaś. Sen to jest pierwsza myśl, gdy tylko robi się ciemno a twoje ciało poczuje ciepłą kanapę. Sen staje się twoim marzeniem, potrzeba, pragnieniem.
Gdziekolwiek w jakiejkolwiek pozycji i chociaż na 5 minut, aby tylko przymknąć oko.  Ja odczuwam to od niedawna, ale D. stał się mistrzem kilkuminutowych drzemek. Spał na siedząco, z podparciem, w trakcie filmu, rozmowy i w czasie postoju na światłach. Ja póki co gdy czuję, że po ciele rozlewa się to znajome uczucie a stopy robią się nagle strasznie ciężkie gonię po kawę i pożeram na szybko coś słodkiego. Ciśnienie podniesione, poziom kofeiny uzupełniony i jakoś trzymam fason do wieczora. Łamanie następuje koło 17-18 i obydwoje walczymy o kawałek kanapy.

Kąpiel i kolacja jest zmianowa, bo żadne z nas nie ma siły na realizację całości rytuału wieczornego. Potem następuje totalny rozjazd. D. zasypia gdy jego głowa dotknie czegokolwiek miękkiego, lub ciało zmieni pozycję ze stojącej na jakąkolwiek inna a ja zaczynam działać. Mam wtedy milion myśli, czego nie zdążyłam z robić i koniec końców nie zdążę bo jest wieczór. Potrafię takimi rozważaniami czuwać do późna w nocy nie mogąc zasnąć a potem znowu budzę sie nieżywa. Próbowałam już chyba wszystkiego. Nic z tego. Żadne tabletki, zioła, napary i publikacje mi nie pomagają. Ze mnie taki typ, że gdy w ciągu dnia nie zrobię czegoś spektakularnego, to dzień zaliczam do zmarnowanych. Zamiast spać i zbierać siły roztaczam przed sobą wizję zmarnowanego dnia, niezrobionych rzeczy i bałaganu jaki na mnie czeka.

Poranek – pobudka i znowu brak siły. Do tego dochodzi frustracja wynikająca ze zmęczenia, więc zamiast radosnej i pełnej pomysłów mamy, która co chwilę wymyśla córom zabawy, jestem jak zombie. Większość rzeczy robię mechanicznie i czekam na wieczór, gdy dzieci pójdą spać a ja będę miała chwilę dla siebie, by potem okazało się, że jestem tak zmęczona minionym dniem, że jedyne o czym marzę to łóżko.

Nie cierpię listopadowej aury, braku słońca i tego depresyjnego nastroju dookoła. 

Oby do wiosny !


poniedziałek, 19 października 2015

Potęga wyobraźni



Praktycznie od maleńkości przejawiałam talent do wybujałej fantazji. Zabawa w sklep, w dom i szkołę, bez odpowiednich akcesoriów to normalka w moim dzieciństwie, ale tym nie wyróżniałam się na tle innych dzieciaków, przecież dzieciństwo w latach ’90, gdzie po zabawki jeździło się do „Ruskich”, albo czekało na paczkę z Niemiec, to była norma. Pamiętam wyprawy do lasu, gdzie kawałek patyka kilka szyszek i trawa zapewniały mi zabawę na kilka godzin gdy rodzice zbierali grzyby albo jagody. Gdy byłam starsza wyobraźnia dalej szalała, a ja mogłam ją rozwijać robiąc zabawki młodszemu bratu. Tworzyłam książeczki z rebusami i kolorowankami, w których były zagadki, krzyżówki i wszystko to, czego mi brakowało, gdy byłam w jego wieku. Dziś przeszukuję pudła na strychu, ale niestety żadna z moich książeczek się nie zachowała, a szkoda. Miałabym wspaniałą pamiątkę. Brak wyszukanych zabawek skłaniał do rozwijania własnej wyobraźni i tworzenia.  Pamiętam, że nigdy nie miałam Kena a za to kilka plastikowych a’la lalek Barbie. Jedna z nich potraktowana zmywaczem do paznokci mamy i nożyczkami stała się trochę zniewieściałą, ale jednak wersją męską lalki. Zabawa przednia szczególnie, gdy musiałam chować lalkę, żeby mama nie zobaczyła, że ją zniszczyłam J


W okresie dorastania i tak zwanego buntu odkryłam swój talent do rysowania. Właściwie ten talent sobie stworzyłam, bo na moje pierwsze próby mama stwierdziła, że nie mogę rysować, bo nikt w rodzinie nie ma do tego talentu. Więc ćwiczyłam, aż się nauczyłam. Nie było to trudne, nie dlatego, że miałam wielki talent, ale duszę artysty. Na początku były to postacie z bajek, potem mangi i rysowanie z głowy. Dlaczego przestałam? Nie mogłam osiągnąć perfekcji,  nie mam wyobraźni przestrzennej . Dla mnie to były przeszkody nie do pokonania. Z natury jestem mega krytyczna wobec tego co robie, więc jak mam robić przeciętnie, wolę nie robić wcale- rysowanie poszło w odstawkę


Zaczęłam pisać. Wierszy mam niezliczoną ilość, wiele rymowanych, choć osobiście wolałam pisać białe. W okresie dojrzewania, gdy każde uczucie wydawało mi się ogromnie głębokie i to jedne, jedyne wiersze powstawały seriami. Potrafiłam pisać ich po kilka na raz i dziś dalej uważam, że są całkiem niezłe. Gdy emocje nieco ostygły to i wen do pisania mniej, ale nie przestaje, choć teraz inspiracja musi być naprawdę silna. Napisałam też książkę, która zbiera kurz w jakiejś szufladzie a na studiach miałam najlepsze stopnie za wypracowania z angielskiego. Gość nawet zgłosił jedno z nich na konkurs. Nie pamiętam jak to się skończyło, ale pamiętam, że kazał mi je czytać grupie i zachwycał się sposobem w jaki je pisałam ( za cholerę nie pamiętam dziś o czym były).


Szycie. Z szyciem łączy mnie miłość praktycznie od kołyski. Od małego szyłam ubranka dla lalek a potem mojego niby Kena. Szyłam też ciuszki dla siebie. Z maszyną zapoznałam się niedawno, więc moje pierwsze szycia i przeróbki wszystkiego obierały się na szyciu ręcznym. Dawałam radę. Przerabiałam kupę ciuchów zmieniając im konstrukcję, fason i łącząc materiały. Uwielbiałam pytania, „gdzie kupiłaś?” i moją dumę, gdy mogłam powiedzieć: „ sama uszyłam”. Miłość do szycia odnowiła sie i teraz też chyba też daję rade.


Decoupage to moja pasja. Tu moja głowa pracuje na pełnych obrotach a w głowie analizuję miliony opcji na przedmiocie. Czasami widzę go w głowie, zanim zacznę przy nim pracować, czasami pomysł rodzi się w trakcie, czasami mam tylko ogólną wizję, którą zmieniam, ale fakt jest taki, że bez wyobraźni  to byłoby tylko przyklejenie serwetki do przedmiotu.


Moja wyobraźnia i kreatywność nie kończą się tylko na sztuce.  Tworzę przecież dziewczynkom zabawki i zabawy z niczego. Tworzę księgi pamiątkowe z ozdabianymi stronami, dekoruję im ciuszki, robię kokardki do włosów i gumki, filcowe zabawki, przerabiam buty… Naprawdę nie daję wytchnąć swojej głowie, ale czuję to całą sobą.


Gdybyście zapytali mojej mamy powiedziałaby wam, że ona zawsze widział mnie w ołówkowej spódnicy z teczką w dłoni jak Pani Mecenas albo bizneswoman. Ja skrzętnie ukrywałam swoja naturę, nie tylko dlatego, że w rodzinie handlowców trudno być artystą, ale też dlatego, że cholernie bałam się, że jestem zwyczajnie słaba w tym co robię, a skoro mogłabym się narazić na kpinę wolałam nie odkrywać kart. Wszystko się zmieniło na studiach a właściwie na praktykach. Startowałam do Maspexu. Firma renomowana, praktyka płatna, moje ambicje ogromne i setki kandydatów. Sam fakt, że moje CV przeszło wstępną filtrację było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, więc przygotowałam się na rozmowę kwalifikacyjna. Jakież było moje zaskoczenie, gdy pytali mnie o ulubionego autora książek, o sport, o to co zmieniłabym w firmie i jaki nowy produkt bym wprowadziła. Myślałam, że poległam a tu okazało się, że zaproszono mnie na kolejną rozmowę, gdzie były zadania grupowe. Nie dotyczyły firmy, a sprawdzały naszą kreatywność. Na tej rozmowie projektowałam okładkę książki (sama musiałam wymyślić jej tytuł, napisać jej rozdziały, wiec też wymyślić fabułę i jakąś recenzję). Po tym jak się dostałam na praktykę dotarło do mnie, że bardziej niż wiedzę ekonomiczną doceniono moją kreatywność i zdolność tworzenia. W trakcie pracy zrozumiałam dlaczego. Każdy może nauczyć się czym jest popyt, ale nie każdy jest w stanie wytworzyć w ludziach potrzebę posiadania a przecież na tym polega praca handlowca. 


Dzieci całkowicie zamknęły mi drogę kariery, nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że nie chcę. W końcu czuję, że robię to co kocham, że moja głowa pracuje na tych płaszczyznach na jakich chciałabym, żeby pracowała. Czuję się wolna od stereotypów, od oceny innych. Wiem, że to mogłaby by być praca moich marzeń i wcale nie będzie mi brakowało biura i ołówkowych spódnic ;)


A moje dzieci? Marzę, żeby ich wyobraźnie nie skrępowały gotowe obrazy podsuwane pod nos przez telewizję, gotowe rozwiązania podane prze Internet i niestety ale też przeze mnie, gdy sugeruję im jak dana zabawa ma wyglądać. Na szczęście szukając im kreatywnych i coraz bardziej wyszukanych zabawek często włączam sobie stop i zostawiam je same, tak by zaczęły się nudzić. Tak jestem okropną mama, nie dość, że zostawiam dzieci same to jeszcze bez sugestii co maja robić i jak się bawić. Z tej nudy najpierw jest walka ( nieuniknione niestety) ale po chwili dalszego braku reakcji z mojej strony zaczyna się zabawa. Łapię się na tym, że często przerywam ten swój stop, żeby chociaż podejrzeć ich świat wyobraźni. Niczym nieskrępowana, niczym nieograniczona fantazja. Mam nadzieję, że nie popsuję ich ogromnej fantazji i kreatywności, bo to jak moje dzieci potrafią się bawić bywa dla mnie nie tylko zdumiewające, ale też mega inspirujące.



wtorek, 6 października 2015

Jak w siebie uwierzyć?







Mogłabym skłamać, że za oknem mglisty, deszczowy poranek, więc stąd mój melancholijny nastrój. Mogłabym wymyślić, że to przez stres, albo nadmiar obowiązków, ale prawda jest taka, że bywa, że zaczynam bez powodu. Czy Wam też się zdarza płakać bez powodu? Mam dobrego męża, cudowne dzieci, dom i wiele perspektyw, a ja  patrzę w lustro z wyrazem niezadowolenia. Analizuję swój dzień i wytykam sobie, co mogłam zrobić więcej, jak mogłam go spędzić lepiej i czego nie zdążyłam. Największym krytykiem jestem sama dla siebie. Ciągle mi się wydaje, że muszę coś komuś udowodnić, szukam pochwał, garnę się do komplementów. Może w dzieciństwie miałam ich mało, może wymagano ode mnie dużo, a może nie mam wewnętrznej motywacji? Moje życie to spełnianie oczekiwań, ale prawda jest taka, że jedyne oczekiwania jakie mam w życiu to te, jakie sama sobie wymyślam. Wmawiam sobie, że to inni oczekują ode mnie, np. mąż wypranych koszul, a dzieci gorącego dwudaniowego obiadu lecz przychodzą takie dni jak dziś, gdy dociera do mnie, że oni nie oczekują ode mnie niczego, poza bycia sobą.  Przytłoczona, zdezorientowana gubię się, bo jak mam oceniać swoją wartość, całe życie uczona, że to czyny czynią człowieka. Jak mam w wieku 30 lat sobie odpuścić? Jak mam nauczyć się cieszyć życiem, bez własnych ograniczeń? Jak w końcu uwierzyć, że ludzie mogą mnie kochać za to kim jestem, a nie za to co robie?


Dziś dotarło do mnie, że moje dzieci kochają mnie za to, że jestem i jaka jestem. Moje dzieci kochają mnie bez obiadu i w brudnych ubraniach, moje dzieci kochają mnie z kilkoma kilogramami nadwagi, ba one nawet kochają mnie bez makijażu i jeszcze z nieumytymi zębami rano. Kochają mnie gdy jestem zła i chora, kiedy jestem wesoła i gdy akurat mnie nie ma. Niczego nie oczekują w zamian, tylko dają mi morze miłości.



Moje dzieci. Przez ta krótką chwilę, jaką są ze mną nauczyły mnie więcej niż sama nauczyłam się przez dotychczasowe życie. 

wtorek, 29 września 2015

Mrs. Hyde


Jestem normalną kobietą, zmienną czasem humorzasta, ale wesołą i pozytywnie nastawioną do życia. Kocham ludzi i świat, czerpię z niego pełnymi garściami. Nie przejmuję się niepowodzeniami i złym słowem, szybko zapominam i łatwo wybaczam.

Jestem też matką, zakochaną w swoich córkach, które stały się całym moim światem. Żyję codziennością, chodzę na spacery, uśmiecham się do ludzi.

Ale pod powierzchnią mojej codzienności, tuż pod skórą czai się potwór. Wychodzi niespodziewanie, pokazując pazury, którymi mógłby rozszarpać gardło swojej ofiary, wydrapać oczy i poszarpać na kawałki. Te monstrum- moje drugie ja siedzi głęboko i wychodzi rzadko, ale gdy już dopadnie swoją ofiarę nie ma przebacz. Nie ważne, czy ofiara jest świadoma, że wywołała demona siedzącego pod moją skórą, gryzę, nie ważne, że nie zdawała sobie sprawy z konsekwencji, szarpię, nie ważne, że nie planowała i tylko tak wyszło, unicestwiam.

Mój potwór narodził się razem z moją Emi. W momencie porodu zdałam sobie sprawę, że od dziś już nic nie będzie jak dawniej. Jakbym wypiła magiczną miksturę, jakbym została ugryziona przez tajemniczego potwora. Narodził się instynkt matki lwicy.

Codziennie chodzę, gotuję sprzątam, uśmiecham się, ale on ciągle tam jest. Gdy tylko któreś z moich skarbów zostaje skrzywdzone monstrum wypełza z zakamarków mojej duszy gotowe gryźć drapać i szarpać na kawałki. Nigdy nie sądziłam, że będę zdolna do takich zachowań, ale też nigdy wcześniej nie miałam dzieci. Teraz wiem, że to część mnie, moja natura reagująca na krzywdę moich dzieci. Zanim zdążę się zastanowić  mrs. Hyde już przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Walczę, gryzę, bronię – przecież to moje skarby.

 Dlaczego się dziwisz? Czy ty nie masz tak samo.

Krew mnie zalewa, gdy ktoś zaczyna komentować wygląd, sposób chodzenia czy rozwój moich małych. Mam ochotę wsadzić mu ten wścibski nos z powrotem w czaszkę, tak by nie mógł więcej wtykać go w nie swoje sprawy.

O ile inne dzieci nie wywołują mrs. Hyde, nawet gdy wyrządzą moim szkrabom krzywdę popchnięciem czy uderzeniem (dalej potrafię spokojnym tonem wytłumaczyć nieporozumienia) o tyle dorośli, którzy skrzywdzili Emi słowem lub zachowaniem są u mnie na czarnej liście a mrs. Hyde zawsze się odzywa, gdy tylko o nich pomyśle.

Brzmi strasznie? Straszne wcale nie jest. Emi wie, że zawsze może na mnie liczyć a ja stanę za nią murem, gdy dzieje jej się krzywda. Emi wie, że może dorosłym powiedzieć, że nie mają prawa mówić jej jak ma się zachowywać bo od wychowania są rodzice. Emi wie, że dorośli nie mają prawa na nią krzyczeć a tym bardziej podnosić na nią rękę. Emi wie, że gdy ktoś zrobi jej krzywdę mama ją obroni.

Nie wiem, czy wszystkie matki tak mają, czy tylko ja hoduje pod skórą potwora, ale wiem, że nikomu nie życzę bliskiego z nim spotkania. O ile sama potrafię szybko wybaczać i zapominać krzywdę o tyle gdy ta krzywda dotknęła moich dzieci nie zapominam. Nie umiem wybaczyć. 

Jestem gotowa ich bronić zawsze i wszędzie do ostatniej kropli krwi.

 Jestem matką, u mnie to normalne.


środa, 23 września 2015

Jak ubrać dziecko za grosze- moje strategie zakupowe







Kupowanie ciuszków dla dzieci to sama radość, a gdy jeszcze te ciuszki są naprawdę fajne szału zakupów nie ma końca. Dziś, gdy wybór ubranek jest naprawdę ogromny  kupowanie stało się moim małym konikiem. Uwielbiam, gdy Emi jest ładnie ubrana, ale zakupy mogą sporo wypłukać z naszych portfeli, dlatego też kupować trzeba się nauczyć.


Sklepy stacionarne.

Ciuchy w stacionarnych sklepach kupuję najczęsciej albo na wyprzedażach, albo w sklepach typu pepco, ale zdarza mi sieraz na czas zaszaleć i zamiast dla sobie, wracam z reklamówką rzeczy dla dziewczyn :)


Ciuchlandy

Tam znajduję większość ciuszków Emi. Zakupy w Ciuchlandzie są jak polowanie. Można znaleźć coś naprawdę stylowego za grosze a można nie upolować nic.

Grupy sprzedażowe

Tu często znajduję pojedyncze perełki i choć ich cena jest z reguły wyższa niż w ciuchlandzie to i tak niższa niż rzeczy nowych. 

Allegro/ OLX

Zakupy na portalach to już wyższa szkoła jazdy. Na OLX najpierw trzeba coś ciekawego znaleźć pośród tłumu  (a bez szczegółowych kategorii  wcale nie jest to takie proste) a potem negocjować cenę. Na allegro sprawa wygląda ciut prościej, bo kryteria szukania są bardzo szczegółowe, ale tu ceny bywają czasami naprawdę wysokie) Raz ( pierwszy i ostatni) kupiłam pakę, i nie byłam zadowolona, więc teraz wiedziona instynktem łowcy okazji tego typu opcję omijam szerokim łukiem. Kocham licytacje, bo bardzo często mogę znaleźć cuda za grosze. Jak to zrobić. Nie sugerować się pierwszym odczuciem. Wiem, że ten bywa zwodniczy. Ja cudowne rzeczy znajduję pod warunkiem, że patrząc na zdjęcie nie zwracam uwagi na jego tło i kompozycję ale na produkt, który mam zamiar kupić

Własna kreatywność

Idzie jesień, więc pora ubrać dziecko w coś cieplejszego niż płaszczyk przeciwdeszczowy. Przydadzą się czapki, kominy, jakieś getry i co? Na allegro najtańsze getry za 14 zł te ładniejsze za 24. Sporo? No sporo zważywszy na fakt, że jak dojdą koszty przesyłki to 1 para wychodzi w okolicy 20 zł a ja mam dwie córki, no i jedna para  na całą zimę to przecież ciut mało. Ja poszłam na ciuszki. Kupiłam 4 pary swetrów ( 2 czarne, szary i jasnoróżowy). Obcięłam im rękawy a z reszty wycięłam i zszyłam kolejne pary getrów. Tym sposobem za koszt 1 pary  na allegro ja mam ich 8 plus komin. Dodam, że na pewną są unikatowe i niepowtarzalne, no i nawet, gdy coś się stanie będzie mniej szkoda Gertów za 3-4 zł niż za 20 J

Czapki, kominy…..


Dobra, ładna czapka to koszt tak od 15 do 35 zł w zależności od miejsca kupowania. Koszty materiału na czapkę to ok. 15 zł, z czego szyję 2 czapki + komin.  Komplecik wychodzi mi za 7 zł. Szycie zdecydowanie się opłaca.

A Wy jak radzicie sobie z zakupami?

poniedziałek, 14 września 2015

3-cie urodziny.


Post spóźniony, ale myślę, że warto było czekać na naszą mini relację J

Zacznę od tego, że do tej pory urodziny Emi obchodziliśmy w domu w gronie rodzinnym, jednak w tym roku ze względu na wiek Emi i jej energię postanowiliśmy spróbować imprezy w Sali zabaw.

Za tą opcją przemówiło troszkę nasze lenistwo i brak miejsca na organizowanie większej imprezy w domu. Emi kończyła 3 lata i chciała zaprosić swoich znajomych z przedszkola, a wizja kilku dzieciaków w wieku 2-4 lata biegających po domu była idealnym motywatorem do poszukania Sali zabaw.

Dziewczynki wyglądały cudownie. Emi jako solenizantka prezentowała się pięknie i wytrzymała w ozdobach na włosach całe 20 minut. Lila również pokazała klasę i trzymała się tak do 30 minut. Śmiechu i wrzasków było co niemiara. 

Dzieci zachwycone zabawą a my teoretycznie mieliśmy czas na posiedzenie i rozmowy.




 Klocki,  lalki, samochody, trampolina piłki i tor przeszkód- musze przyznać, że po tak szalonej zabawie dziewczyny popadały jak małe muszki i spały do rana. Za to wielki plus J















Dodatkową atrakcją był sympatyczny Pan robiący balonowe zwierzątka. Emi zarzyczyła sobie tygryska :)











Niestety nie mam zdjęć jak Emi dmucha świeczki, bo trzymałam solenizantkę na rękach, ale jego uroki mogliście podziwiać na Facebooku. Torcik naprawdę spełnił swoje zadanie, nie tylko zachwycał wizualnie, ale tez był pyszny. 

O tak te urodzinki należały do udanych. Za rok też wybierzemy salę zabaw.