poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Strach jako metoda wychowawcza



Wielu z nas do dziś pamięta historie o Czarnej Wołdze, okrutnych Cyganach czy strasznej Babie Jadze. Większość z nich miała na celu odstraszyć nas od niebezpiecznych miejsc, albo wpływać na nasze zachowanie.

Ilu z Was bało się, że mam je komuś odda gdy będzie niegrzeczne? Ilu zastanawiało się, co z nim zrobią Cyganie jak go w końcu ukradną? Ilu z Was ma irracjonalny i niewytłumaczalny lęk przed ciemnością?  

 Prawda jest taka, że mimo iż taka metoda przynosi natychmiastowe efekty jest druzgocąca dla małej psychiki. Fakt, nastraszone dziecko zmienia swoje zachowanie, ale nie dlatego, że zrozumiało, nie dla tego, że chciało ale dlatego, że zaczęło się bać. Nie ma znaczenia czy straszymy je oddaniem, ciemnością, czy obcymi ludźmi- fakt jest taki, że wywołujemy u nich bezzasadny strach.

Pierwszy przykład z brzegu. Emi gdy była młodsza nie potrzebowała zapalonego światła. Wszyscy wokół w kółko jej powtarzali” Nie idź tam, tam jest ciemno”. Skutek- przez pewien czas spała przy 3 lampkach nocnych. Na szczęście udało się przełamać lęk i teraz ciemność to tylko brak światła.

Straszymy dzieci opuszczeniem:

„Pani Cię zabierze”

„Zostawię Cię tutaj”

„Zabiorę Cię od mamy”

Straszymy karami:

 „ Jak się nie uspokoisz…”

„ Zobaczysz jak tata wróci…”

„ Za chwile dostaniesz karę/ lanie…”

„ Jak będziesz niegrzeczny to Mikołaj do Ciebie nie przyjdzie…”

Straszymy wszystkim, co nam przyjdzie do głowy:

Baba Jaga, pająki, potwory, cyganie, obcy ludzie, węże, ciemności, dziady itp. Itd.

Strasznie w naszym mniemaniu ma nam pomóc w wychowaniu. Ma za zadanie wymusić na dziecku odpowiednie zachowanie ( odpowiednie dla nas oczywiście). Czy naprawdę na tym polega wychowanie, by podporządkowywać sobie człowieka za pomocą strachu? Trochę przypomina to  tresurę a nie uczenie dziecka życia. Bądźmy szczerzy, kto w dorosłym życiu chciałby być straszony?

„ Kowalski, jak raporty nie będą na biurku do jutra nie masz pracy”

„ Ma Pani się uspokoić inaczej dzwonię po policję”

„ Jak nie…. pożałujesz”

Czy z ludźmi, którzy odnosili by się do nas w taki sposób moglibyśmy stworzyć zdrową relację opartą na zaufaniu i wzajemnym szacunku? A właśnie tak traktujemy własne dzieci. Czy poznawanie świata prze pryzmat własnych leków i strachów może je czegoś nauczyć poza fobiami i poczuciem zagrożenia.

Czy naprawdę chcemy uczyć nasze dzieci bierności i podporządkowania do silniejszego. Czy tylko dlatego, że są młodsze muszą się podporządkować naszym regułom i spełniać nasze oczekiwania? Straszenie dzieci świadczy nie tylko o bezsilności ale tez o bezmyślności straszącego. Nawet chwila, minuta silnego stresu może wpłynąć na życie dziecka i nie chodzi tu o pozbawienie go perspektyw, ale o utrwalenie nieuzasadnionego lęku przez czymś.

Strach to nie bodziec do działania, ale właśnie do bierności. Oczekujemy od dzieci podporządkowania, uległości i posłuszeństwa jednocześnie chcąc, by w dorosłym życiu były asertywne, otwarte i pewne siebie.

Pytanie tylko jak dziecko ma być asertywne, skoro nie może powiedzieć  „ NIE”?

Jak ma być otwarte, skoro wszystko wokół stanowi zagrożenie?

Jak ma być pewne siebie,  skoro wszędzie czają się strachy?

Dziecko dobrze wychowane czyli jakie? Ciche, posłuszne, uległe, grzeczne i spokoje. Tylko, że to nie jest dziecko. Dziecko jest głośne, swawolne, psotne i ciekawe świata. W końcu tylko tak może go poznać, przez doświadczenie. Zastraszone nie jest go ciekawe, bo po co poznawać coś co wzbudza w nas strach?

Straszenie i wywieranie na nie presji przez szantaż emocjonalny to nie tylko niewłaściwe i szkodliwe zachowanie, ale też manipulacja i wywieranie presji. Dla mnie taka forma wychowywania jest niedopuszczalna. Wiem, że tak łatwiej w momencie kryzysu osiągnąć oczekiwany skutek, ale w długiej perspektywie sami rzucamy sobie kłody pod nogi. Dziecko staje się lękliwe, traci do nas zaufanie a przede wszystkim przestaje nam wierzyć.

„Zaraz wleje ci w tyłek”- znacie to? Ja słyszę to niezwykle często, dziś, gdzie za bicie dzieci ponosi się odpowiedzialność karna, mentalność rodziców wychowanych w pokoleniu zastraszania wcale nie zniknęła. Powielamy schematy w których sami zostaliśmy wychowani nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

Terroryzowanie i zastraszanie ma za zadanie wpływać na ich reakcje, ale często zapominamy o tym, że spokój nie jest zależny od strachu a właśnie od zaufania. Gdy dziecko wpada w histerię, straszenie nie tylko powiększa histerie, bo przecież rozczarowania czy poczucia niesprawiedliwości nie stłumimy stracham, ale też zmniejsza nasze zaufanie, bo zamiast zrozumienia i pomocy w poradzeniu sobie z emocjami serwujemy dziecku dodatkowe negatywne bodźce. Zamiast przytulenie i ukojenia dostaje od nas wzgardę i strach. Brzmi strasznie? Tak to właśnie wygląda. Z perspektywy dziecka, gdy dzieje mu się krzywda ( w jego odczuciu) usłyszenie od rodzica „Uspokój się, bo zaraz….” daje mu jasny komunikat- „Twoje emocje są nie ważne, ważne jest to jak inni na nie reagują.”

Ile razy słyszałam, że mama wstydziła się za dziecko, bo ludzie patrzyli. Ile razy widziałam, jak mama siłą uspokaja dziecko, bo byli w miejscu publicznym. Ile zdań usłyszałam w stylu: „ Uspokój się, bo ludzie patrzą”. Naprawdę opinia innych jest dla nas ważniejsza niż poczucie wsparcia dla naszych dzieci. Czy naprawdę chcemy uczyć je, ze ważniejsze od ich emocji jest to jak je odbiorą inni. Świat jest straszny pogmatwany i niesprawiedliwy, czemu od początku więc my sami odwracamy się od naszych dzieci i zostawiamy je na pastwę tego świata? Czemu nie staniemy za nimi murem, tak by wiedziały, że bez względu na wszystko dla nas liczą się One, ich problemy i uczucia i nie ma takiego strachu, którego nie pokonalibyśmy razem. Ja nie straszę, ja wspieram a Wy?




poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Związek na dziecko


Jaki to stary i oklepany sposób. Nie raz i nie dwa słyszałam, jak kobiety ( tak my moje drogie) manipulują facetami wmawiając im ciąże, wmawiając im ojcostwo, lub planując dziecko gdy przestaje się układać.

Kiedyś śluby ze względu na dziecko to był chleb powszedni. Normą była tak szybka organizacja wesela, by ludzie na wsi nie zorientowali się, że tu o dziecko chodzi. Często gęsto, delikwent był ciągnięty do ołtarza przez pannę jednak nie ciężarną. Po kilku miesiącach, albo już serio w ciąży była, albo nie, ale ślubu nie odwrócisz…

Dziś do ołtarza ciągnie coraz mniej kobiet i choć to nie popyt na biel w tym kierunku wśród płci pięknej się zmniejszył , a raczej chęci płci przeciwnej. Dziś dziecko bez ślubu, to już nie jest ani wstyd, ani powód do wytykania palcami, więc i presja na ołtarz jakby mniejsza. Facet może zwyczajnie opuścić  kobietę w ciąży i jedyna konsekwencja jego decyzji to comiesięczny uszczerbek na pensji w postaci alimentów.

Niemniej stosunek kobiet do  zatrzymania partnera przy sobie ze względu na dziecko wcale się nie zmniejszył. W dzisiejszych czasach, kobiety w bardziej wyrafinowany sposób próbują stworzyć relację w oparciu o dziecko.

W Internecie kwitnie handel ciążowym moczem, testami z pozytywnym wynikiem i podrobionymi usg, gdyby delikwent był dociekliwy i nie uwierzył na słowo. Nie mam pojęcia, co takie kobiety mówią później, niemniej tego typu rzeczy naprawdę  się zdarzają.
Często słyszę też, że receptą na poprawę relacji w związku jest dziecko. Kobiety starają się o kolejne, lub pierwsze w momencie, gdy przestaje się im układać z partnerem. Czy taki sposób może być skuteczny?

 Przy tego typu manipulacjach, często pojawia się szantaż emocjonalny typu „ bo usunę”, lub „ nigdy nie poznasz swojego dziecka”.

Czy naprawdę kłamstwo i manipulacja mogą ułatwić stworzenie związku?

Dla mnie dziecko to taki mały buldożer, który wcale nie spaja, a rozwala nawet silną relację. Cały urok relacji z partnerem, gdy pojawia się dziecko polega na tym, bo potem z tych gruzów wznieść coś, co będzie trwalsze niż na początku.

Płacz, brak chwili dla siebie i niedospanie raczej nie umacniają relacji, gdy jest ona słaba, bo brakuje czasu na budowanie więzi. Dziecko może wzmocnić tylko silną relację, gdy partnerzy szczerze się kochają a gdy pojawia się kłamstwo czy to jest miłość?

Wiem, że w życiu bywa trudno. Ja piszę w domu, przed własnym komputerem z poczuciem bezpieczeństwa, więc nie wiem jak czują się kobiety, które stają przed trudnymi wyborami, niemniej znam wiele kobiet, które dla dzieci zdecydowały się obniżyć swój status materialny i odejść od faceta, który okazał się dupkiem, więc trudno mi zrozumieć jak można  wykorzystywać dziecko do tworzenia rodziny tam gdzie jej nie ma.

Skoro facet nie chce być z tobą, to czy dziecko sprawi, że Cię pokocha? Szczerze w to wątpię. Jedyne co da się osiągnąć to przedłużenie pseudo związku i większy ból dla dziecka. Nie pojmę kobiet, które wykorzystują dzieci do własnych celów, a w życiu nie kierują się ich dobrem a własną wygodą. 
Największa krzywda dzieje się dzieciom i one cierpią najbardziej. Taki związek trwa tyle, by dziecko samo zaczęło rozumieć i wtedy zaczyna się koszmar. Dalsza manipulacja, wmawianie, że tata/ mama Cię/ Nas nie kocha, utrudnianie kontaktów i rozładowanie frustracji i wzajemnej wrogości na dziecku. Potem taki mały człowiek wkracza w dorosły świat poraniony i nie umiejący inaczej niż właśnie manipulować, oszukiwać i kłamać dla własnych korzyści. A gdy kiedyś życzliwy powie mu o tym, że mama straszyła tatę aborcją, albo, że go/ ją wywiezie od ojca, to jaki będzie mieć stosunek do mamy. A co gdy taka manipulacja wyjdzie na jaw wcześniej? Jak ma się poczuć partner  takiej osoby, gdy okaże się, że został oszukany?

Dziecko to nie przedmiot, którym można kupczyć, w imię poprawy relacji.  Jak można żyć związku i próbować go naprawić, ze świadomością, że nie jest się uczciwym z drugim człowiekiem? Czy naprawdę tak można pojmować miłość? Czy to nie jest czysty egoizm, gdy nie bacząc na uczucia innych tak manipulujemy informacją, by nam było dobrze?

Dla mnie  niewytłumaczalne. Ja nigdy nie pojmę jak można przedłożyć własne pragnienie bycia z kimś nad uczciwość i dobro dzieci. Nie chodzi tylko o sytuację, wygody ale ogólnie o sposób życia. Wiem, że w pojedynkę nie jest łatwo, ale czy naprawdę tworzenie relacji na dziecko jest dobrym rozwiązaniem?

Czy takie związki są w stanie przetrwać próbę czasu? Czy taka relacja może być udana? Czy tam gdzie nie ma miłości pomiędzy partnerami mogą wychować się szczęśliwe dzieci? Czy nie lepiej poszukać kogoś, kto szczerze nas pokocha i z nim mieć dzieci?
Ślub na dziecko, rozwód, samotne macierzyństwo i żal do drugiej osoby, czy taką miłość chcemy pokazać naszym dzieciom.