poniedziałek, 19 października 2015

Potęga wyobraźni



Praktycznie od maleńkości przejawiałam talent do wybujałej fantazji. Zabawa w sklep, w dom i szkołę, bez odpowiednich akcesoriów to normalka w moim dzieciństwie, ale tym nie wyróżniałam się na tle innych dzieciaków, przecież dzieciństwo w latach ’90, gdzie po zabawki jeździło się do „Ruskich”, albo czekało na paczkę z Niemiec, to była norma. Pamiętam wyprawy do lasu, gdzie kawałek patyka kilka szyszek i trawa zapewniały mi zabawę na kilka godzin gdy rodzice zbierali grzyby albo jagody. Gdy byłam starsza wyobraźnia dalej szalała, a ja mogłam ją rozwijać robiąc zabawki młodszemu bratu. Tworzyłam książeczki z rebusami i kolorowankami, w których były zagadki, krzyżówki i wszystko to, czego mi brakowało, gdy byłam w jego wieku. Dziś przeszukuję pudła na strychu, ale niestety żadna z moich książeczek się nie zachowała, a szkoda. Miałabym wspaniałą pamiątkę. Brak wyszukanych zabawek skłaniał do rozwijania własnej wyobraźni i tworzenia.  Pamiętam, że nigdy nie miałam Kena a za to kilka plastikowych a’la lalek Barbie. Jedna z nich potraktowana zmywaczem do paznokci mamy i nożyczkami stała się trochę zniewieściałą, ale jednak wersją męską lalki. Zabawa przednia szczególnie, gdy musiałam chować lalkę, żeby mama nie zobaczyła, że ją zniszczyłam J


W okresie dorastania i tak zwanego buntu odkryłam swój talent do rysowania. Właściwie ten talent sobie stworzyłam, bo na moje pierwsze próby mama stwierdziła, że nie mogę rysować, bo nikt w rodzinie nie ma do tego talentu. Więc ćwiczyłam, aż się nauczyłam. Nie było to trudne, nie dlatego, że miałam wielki talent, ale duszę artysty. Na początku były to postacie z bajek, potem mangi i rysowanie z głowy. Dlaczego przestałam? Nie mogłam osiągnąć perfekcji,  nie mam wyobraźni przestrzennej . Dla mnie to były przeszkody nie do pokonania. Z natury jestem mega krytyczna wobec tego co robie, więc jak mam robić przeciętnie, wolę nie robić wcale- rysowanie poszło w odstawkę


Zaczęłam pisać. Wierszy mam niezliczoną ilość, wiele rymowanych, choć osobiście wolałam pisać białe. W okresie dojrzewania, gdy każde uczucie wydawało mi się ogromnie głębokie i to jedne, jedyne wiersze powstawały seriami. Potrafiłam pisać ich po kilka na raz i dziś dalej uważam, że są całkiem niezłe. Gdy emocje nieco ostygły to i wen do pisania mniej, ale nie przestaje, choć teraz inspiracja musi być naprawdę silna. Napisałam też książkę, która zbiera kurz w jakiejś szufladzie a na studiach miałam najlepsze stopnie za wypracowania z angielskiego. Gość nawet zgłosił jedno z nich na konkurs. Nie pamiętam jak to się skończyło, ale pamiętam, że kazał mi je czytać grupie i zachwycał się sposobem w jaki je pisałam ( za cholerę nie pamiętam dziś o czym były).


Szycie. Z szyciem łączy mnie miłość praktycznie od kołyski. Od małego szyłam ubranka dla lalek a potem mojego niby Kena. Szyłam też ciuszki dla siebie. Z maszyną zapoznałam się niedawno, więc moje pierwsze szycia i przeróbki wszystkiego obierały się na szyciu ręcznym. Dawałam radę. Przerabiałam kupę ciuchów zmieniając im konstrukcję, fason i łącząc materiały. Uwielbiałam pytania, „gdzie kupiłaś?” i moją dumę, gdy mogłam powiedzieć: „ sama uszyłam”. Miłość do szycia odnowiła sie i teraz też chyba też daję rade.


Decoupage to moja pasja. Tu moja głowa pracuje na pełnych obrotach a w głowie analizuję miliony opcji na przedmiocie. Czasami widzę go w głowie, zanim zacznę przy nim pracować, czasami pomysł rodzi się w trakcie, czasami mam tylko ogólną wizję, którą zmieniam, ale fakt jest taki, że bez wyobraźni  to byłoby tylko przyklejenie serwetki do przedmiotu.


Moja wyobraźnia i kreatywność nie kończą się tylko na sztuce.  Tworzę przecież dziewczynkom zabawki i zabawy z niczego. Tworzę księgi pamiątkowe z ozdabianymi stronami, dekoruję im ciuszki, robię kokardki do włosów i gumki, filcowe zabawki, przerabiam buty… Naprawdę nie daję wytchnąć swojej głowie, ale czuję to całą sobą.


Gdybyście zapytali mojej mamy powiedziałaby wam, że ona zawsze widział mnie w ołówkowej spódnicy z teczką w dłoni jak Pani Mecenas albo bizneswoman. Ja skrzętnie ukrywałam swoja naturę, nie tylko dlatego, że w rodzinie handlowców trudno być artystą, ale też dlatego, że cholernie bałam się, że jestem zwyczajnie słaba w tym co robię, a skoro mogłabym się narazić na kpinę wolałam nie odkrywać kart. Wszystko się zmieniło na studiach a właściwie na praktykach. Startowałam do Maspexu. Firma renomowana, praktyka płatna, moje ambicje ogromne i setki kandydatów. Sam fakt, że moje CV przeszło wstępną filtrację było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, więc przygotowałam się na rozmowę kwalifikacyjna. Jakież było moje zaskoczenie, gdy pytali mnie o ulubionego autora książek, o sport, o to co zmieniłabym w firmie i jaki nowy produkt bym wprowadziła. Myślałam, że poległam a tu okazało się, że zaproszono mnie na kolejną rozmowę, gdzie były zadania grupowe. Nie dotyczyły firmy, a sprawdzały naszą kreatywność. Na tej rozmowie projektowałam okładkę książki (sama musiałam wymyślić jej tytuł, napisać jej rozdziały, wiec też wymyślić fabułę i jakąś recenzję). Po tym jak się dostałam na praktykę dotarło do mnie, że bardziej niż wiedzę ekonomiczną doceniono moją kreatywność i zdolność tworzenia. W trakcie pracy zrozumiałam dlaczego. Każdy może nauczyć się czym jest popyt, ale nie każdy jest w stanie wytworzyć w ludziach potrzebę posiadania a przecież na tym polega praca handlowca. 


Dzieci całkowicie zamknęły mi drogę kariery, nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że nie chcę. W końcu czuję, że robię to co kocham, że moja głowa pracuje na tych płaszczyznach na jakich chciałabym, żeby pracowała. Czuję się wolna od stereotypów, od oceny innych. Wiem, że to mogłaby by być praca moich marzeń i wcale nie będzie mi brakowało biura i ołówkowych spódnic ;)


A moje dzieci? Marzę, żeby ich wyobraźnie nie skrępowały gotowe obrazy podsuwane pod nos przez telewizję, gotowe rozwiązania podane prze Internet i niestety ale też przeze mnie, gdy sugeruję im jak dana zabawa ma wyglądać. Na szczęście szukając im kreatywnych i coraz bardziej wyszukanych zabawek często włączam sobie stop i zostawiam je same, tak by zaczęły się nudzić. Tak jestem okropną mama, nie dość, że zostawiam dzieci same to jeszcze bez sugestii co maja robić i jak się bawić. Z tej nudy najpierw jest walka ( nieuniknione niestety) ale po chwili dalszego braku reakcji z mojej strony zaczyna się zabawa. Łapię się na tym, że często przerywam ten swój stop, żeby chociaż podejrzeć ich świat wyobraźni. Niczym nieskrępowana, niczym nieograniczona fantazja. Mam nadzieję, że nie popsuję ich ogromnej fantazji i kreatywności, bo to jak moje dzieci potrafią się bawić bywa dla mnie nie tylko zdumiewające, ale też mega inspirujące.



wtorek, 6 października 2015

Jak w siebie uwierzyć?







Mogłabym skłamać, że za oknem mglisty, deszczowy poranek, więc stąd mój melancholijny nastrój. Mogłabym wymyślić, że to przez stres, albo nadmiar obowiązków, ale prawda jest taka, że bywa, że zaczynam bez powodu. Czy Wam też się zdarza płakać bez powodu? Mam dobrego męża, cudowne dzieci, dom i wiele perspektyw, a ja  patrzę w lustro z wyrazem niezadowolenia. Analizuję swój dzień i wytykam sobie, co mogłam zrobić więcej, jak mogłam go spędzić lepiej i czego nie zdążyłam. Największym krytykiem jestem sama dla siebie. Ciągle mi się wydaje, że muszę coś komuś udowodnić, szukam pochwał, garnę się do komplementów. Może w dzieciństwie miałam ich mało, może wymagano ode mnie dużo, a może nie mam wewnętrznej motywacji? Moje życie to spełnianie oczekiwań, ale prawda jest taka, że jedyne oczekiwania jakie mam w życiu to te, jakie sama sobie wymyślam. Wmawiam sobie, że to inni oczekują ode mnie, np. mąż wypranych koszul, a dzieci gorącego dwudaniowego obiadu lecz przychodzą takie dni jak dziś, gdy dociera do mnie, że oni nie oczekują ode mnie niczego, poza bycia sobą.  Przytłoczona, zdezorientowana gubię się, bo jak mam oceniać swoją wartość, całe życie uczona, że to czyny czynią człowieka. Jak mam w wieku 30 lat sobie odpuścić? Jak mam nauczyć się cieszyć życiem, bez własnych ograniczeń? Jak w końcu uwierzyć, że ludzie mogą mnie kochać za to kim jestem, a nie za to co robie?


Dziś dotarło do mnie, że moje dzieci kochają mnie za to, że jestem i jaka jestem. Moje dzieci kochają mnie bez obiadu i w brudnych ubraniach, moje dzieci kochają mnie z kilkoma kilogramami nadwagi, ba one nawet kochają mnie bez makijażu i jeszcze z nieumytymi zębami rano. Kochają mnie gdy jestem zła i chora, kiedy jestem wesoła i gdy akurat mnie nie ma. Niczego nie oczekują w zamian, tylko dają mi morze miłości.



Moje dzieci. Przez ta krótką chwilę, jaką są ze mną nauczyły mnie więcej niż sama nauczyłam się przez dotychczasowe życie.