
Praktycznie od maleńkości
przejawiałam talent do wybujałej fantazji. Zabawa w sklep, w dom i szkołę, bez
odpowiednich akcesoriów to normalka w moim dzieciństwie, ale tym nie
wyróżniałam się na tle innych dzieciaków, przecież dzieciństwo w latach ’90,
gdzie po zabawki jeździło się do „Ruskich”, albo czekało na paczkę z Niemiec, to
była norma. Pamiętam wyprawy do lasu, gdzie kawałek patyka kilka szyszek i
trawa zapewniały mi zabawę na kilka godzin gdy rodzice zbierali grzyby albo
jagody. Gdy byłam starsza wyobraźnia dalej szalała, a ja mogłam ją rozwijać
robiąc zabawki młodszemu bratu. Tworzyłam książeczki z rebusami i
kolorowankami, w których były zagadki, krzyżówki i wszystko to, czego mi
brakowało, gdy byłam w jego wieku. Dziś przeszukuję pudła na strychu, ale
niestety żadna z moich książeczek się nie zachowała, a szkoda. Miałabym
wspaniałą pamiątkę. Brak wyszukanych zabawek skłaniał do rozwijania własnej
wyobraźni i tworzenia. Pamiętam, że
nigdy nie miałam Kena a za to kilka plastikowych a’la lalek Barbie. Jedna z
nich potraktowana zmywaczem do paznokci mamy i nożyczkami stała się trochę zniewieściałą,
ale jednak wersją męską lalki. Zabawa przednia szczególnie, gdy musiałam chować
lalkę, żeby mama nie zobaczyła, że ją zniszczyłam J
W okresie dorastania i tak
zwanego buntu odkryłam swój talent do rysowania. Właściwie ten talent sobie
stworzyłam, bo na moje pierwsze próby mama stwierdziła, że nie mogę rysować, bo
nikt w rodzinie nie ma do tego talentu. Więc ćwiczyłam, aż się nauczyłam. Nie było
to trudne, nie dlatego, że miałam wielki talent, ale duszę artysty. Na początku
były to postacie z bajek, potem mangi i rysowanie z głowy. Dlaczego przestałam?
Nie mogłam osiągnąć perfekcji, nie mam
wyobraźni przestrzennej . Dla mnie to były przeszkody nie do pokonania. Z
natury jestem mega krytyczna wobec tego co robie, więc jak mam robić
przeciętnie, wolę nie robić wcale- rysowanie poszło w odstawkę
Zaczęłam pisać. Wierszy mam
niezliczoną ilość, wiele rymowanych, choć osobiście wolałam pisać białe. W okresie
dojrzewania, gdy każde uczucie wydawało mi się ogromnie głębokie i to jedne,
jedyne wiersze powstawały seriami. Potrafiłam pisać ich po kilka na raz i dziś
dalej uważam, że są całkiem niezłe. Gdy emocje nieco ostygły to i wen do
pisania mniej, ale nie przestaje, choć teraz inspiracja musi być naprawdę
silna. Napisałam też książkę, która zbiera kurz w jakiejś szufladzie a na
studiach miałam najlepsze stopnie za wypracowania z angielskiego. Gość nawet
zgłosił jedno z nich na konkurs. Nie pamiętam jak to się skończyło, ale
pamiętam, że kazał mi je czytać grupie i zachwycał się sposobem w jaki je
pisałam ( za cholerę nie pamiętam dziś o czym były).
Szycie. Z szyciem łączy mnie
miłość praktycznie od kołyski. Od małego szyłam ubranka dla lalek a potem mojego
niby Kena. Szyłam też ciuszki dla siebie. Z maszyną zapoznałam się niedawno,
więc moje pierwsze szycia i przeróbki wszystkiego obierały się na szyciu
ręcznym. Dawałam radę. Przerabiałam kupę ciuchów zmieniając im konstrukcję,
fason i łącząc materiały. Uwielbiałam pytania, „gdzie kupiłaś?” i moją dumę,
gdy mogłam powiedzieć: „ sama uszyłam”. Miłość do szycia odnowiła sie i teraz
też chyba też daję rade.
Decoupage to moja pasja. Tu moja
głowa pracuje na pełnych obrotach a w głowie analizuję miliony opcji na
przedmiocie. Czasami widzę go w głowie, zanim zacznę przy nim pracować, czasami
pomysł rodzi się w trakcie, czasami mam tylko ogólną wizję, którą zmieniam, ale
fakt jest taki, że bez wyobraźni to
byłoby tylko przyklejenie serwetki do przedmiotu.
Moja wyobraźnia i kreatywność nie
kończą się tylko na sztuce. Tworzę
przecież dziewczynkom zabawki i zabawy z niczego. Tworzę księgi pamiątkowe z
ozdabianymi stronami, dekoruję im ciuszki, robię kokardki do włosów i gumki,
filcowe zabawki, przerabiam buty… Naprawdę nie daję wytchnąć swojej głowie, ale
czuję to całą sobą.
Gdybyście zapytali mojej mamy
powiedziałaby wam, że ona zawsze widział mnie w ołówkowej spódnicy z teczką w
dłoni jak Pani Mecenas albo bizneswoman. Ja skrzętnie ukrywałam swoja naturę,
nie tylko dlatego, że w rodzinie handlowców trudno być artystą, ale też
dlatego, że cholernie bałam się, że jestem zwyczajnie słaba w tym co robię, a
skoro mogłabym się narazić na kpinę wolałam nie odkrywać kart. Wszystko się
zmieniło na studiach a właściwie na praktykach. Startowałam do Maspexu. Firma
renomowana, praktyka płatna, moje ambicje ogromne i setki kandydatów. Sam fakt,
że moje CV przeszło wstępną filtrację było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, więc
przygotowałam się na rozmowę kwalifikacyjna. Jakież było moje zaskoczenie, gdy
pytali mnie o ulubionego autora książek, o sport, o to co zmieniłabym w firmie
i jaki nowy produkt bym wprowadziła. Myślałam, że poległam a tu okazało się, że
zaproszono mnie na kolejną rozmowę, gdzie były zadania grupowe. Nie dotyczyły
firmy, a sprawdzały naszą kreatywność. Na tej rozmowie projektowałam okładkę
książki (sama musiałam wymyślić jej tytuł, napisać jej rozdziały, wiec też
wymyślić fabułę i jakąś recenzję). Po tym jak się dostałam na praktykę dotarło
do mnie, że bardziej niż wiedzę ekonomiczną doceniono moją kreatywność i
zdolność tworzenia. W trakcie pracy zrozumiałam dlaczego. Każdy może nauczyć
się czym jest popyt, ale nie każdy jest w stanie wytworzyć w ludziach potrzebę
posiadania a przecież na tym polega praca handlowca.
Dzieci całkowicie zamknęły mi
drogę kariery, nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że nie chcę. W końcu
czuję, że robię to co kocham, że moja głowa pracuje na tych płaszczyznach na
jakich chciałabym, żeby pracowała. Czuję się wolna od stereotypów, od oceny
innych. Wiem, że to mogłaby by być praca moich marzeń i wcale nie będzie mi
brakowało biura i ołówkowych spódnic ;)
A moje dzieci? Marzę, żeby ich
wyobraźnie nie skrępowały gotowe obrazy podsuwane pod nos przez telewizję,
gotowe rozwiązania podane prze Internet i niestety ale też przeze mnie, gdy
sugeruję im jak dana zabawa ma wyglądać. Na szczęście szukając im kreatywnych i
coraz bardziej wyszukanych zabawek często włączam sobie stop i zostawiam je
same, tak by zaczęły się nudzić. Tak jestem okropną mama, nie dość, że
zostawiam dzieci same to jeszcze bez sugestii co maja robić i jak się bawić. Z
tej nudy najpierw jest walka ( nieuniknione niestety) ale po chwili dalszego
braku reakcji z mojej strony zaczyna się zabawa. Łapię się na tym, że często
przerywam ten swój stop, żeby chociaż podejrzeć ich świat wyobraźni. Niczym
nieskrępowana, niczym nieograniczona fantazja. Mam nadzieję, że nie popsuję ich
ogromnej fantazji i kreatywności, bo to jak moje dzieci potrafią się bawić bywa
dla mnie nie tylko zdumiewające, ale też mega inspirujące.