Pobudka kopniakiem w twarz.
Chwila ciszy i znowu to słyszę. Płacz, nie to wrzask połączony z jojczeniem.
Lila się obudziła. Chwila konsternacji. Jestem w łóżku z nogą Emi na twarzy.
Zerkam na zegarek 6.40. Pora wstać. Płacz jest coraz głośniejszy. Trzeba zrobić
mleko, może jeszcze zaśnie. Pęcherz zaczyna mi pękać, ale nie mam czasu iść do
toalety, bo Lil zaraz obudzi Emi. Mleko gotowe lecę do pokoju. Zaczyna się
wojna. Lila wiszczy, bo widzi mleko a ja muszę ją jeszcze przewinąć. Ok. Lila
spi. Zerkam na zegarek. 7.00. Nie ma sensu się już kłaść. Lecę do toalety i na
kawę. Ok. zdążę jeszcze poćwiczyć zanim wstanie na dobre. 8.00 włączam Chodakowską
i słyszę płacz. No nie, dziś znowu nie dam rady poćwiczyć. Zabieram się za
śniadanie i ogarnięcie harmideru z poprzedniego dnia. Stosy garów, wszędzie
zabawki i ogromna sterta prania. Witaj mój dniu. Zaczynam ogarnianie i czuję
jak narasta moja złość. Przecież wrzucenie ciuchów dzieci do kosza na pranie i
wstawienie brudnych talerzy to chwila, a jednak D. znowu zapomniał. Złość. Znacie
to?
Ja denerwowałam się brudnymi
skarpetkami i brakiem worków w koszu. Wkurzało mnie, że brudne ciuchy dzieci
zawsze czekają na mnie w zlewie, bo D nigdy ich nie zapiera. Wkurzało, teraz
już nie, bo dotarło do mnie jak wielkie mam szczęście.
Codzienność potrafi sprawić, że
zapominamy, jak ogromnym szczęściem jest to co mamy. Przecież te brudne
skarpety znaczą, że nie chodzimy boso, a pusty kosz, że mieliśmy co jeść. Płacz
moich dzieci przypomina mi, że są zdrowe i pełne sił, a moje zmęczenie to
dowód, że mam dla kogo żyć.
Historia Kajtka sprawiła, że uświadomiłam
sobie jak wielkie mam szczęście i jak szybko mogę się do niego przyzwyczaić,
zapominając, że to czym zostałam obdarzone nie jest mi zagwarantowane.
Wystarczy chwila, czasem mniej, by stracić wszystko, a ja wkurzam się na jakieś
głupie skarpety. Czym jest bałagan w domu w obliczu tragedii jakie spotykają
innych. Czym byłby w obliczu mojej własnej tragedii. Jak taki detal i tak mało
ważna sprawa była w stanie popsuć mi cały dzień. Teraz nie wiem. Dziś, zanim zdążę
się zdenerwować myślę, co by było, gdybym nie miała tego bałaganu. Jak
wyglądałoby moje życie bez nich i złość mija. Zastępuje ją radość, że mam to co
mam. Rachunki, dom, cudowne dzieci i wspaniałego męża, który tak jak ja ma
wady, ale morze zalet, które dopiero zaczynam dostrzegać. To nie on musiał się
zmienić, by zaczęło nam się układać. To ja musiałam popracować nad sobą.
Śmiech to moja codzienność.
Radość z małych rzeczy i oddanie siebie innym. To wraca. Znikają własne lęki i frustracja.
Zapominam o pierdołach i cieszę się dniem. Brudne garnki, bałagan w łazience?
Urządzimy dziś wielkie sprzątanie z dziewczynkami a jak nam się nie będzie
chciało to porobimy coś innego. Dziś mi się nie chce, więc sprzątanie przekładam
na jutro. Bałagan w domu to znak, że mogę się beztrosko bawić z dziewczynkami i
dowód, że zmieniłam priorytety. Chcesz mnie odwiedzić? Teraz jak wpadniesz bez
uprzedzenia musisz torować sobie drogę do salonu, w łazience pewnie przykleisz
się do podłogi, ale ja pedantka z obsesja na punkcie kurzu mam to gdzieś. Jak
bałagan zaczyna mnie denerwować to sprzątam, bo on denerwuje mnie, ale nie
tracę już czasu na bezsensowne codzienne porządki. Po co? Jutro znowu będzie
bałagan, a dziś już nie wróci, więc szkoda zmarnować je na złości, lepiej się poprzytulać
J