czwartek, 27 sierpnia 2015

Zatorland- czyli kraina dinozaurów

Byliśmy w Krakowie już kolejny raz. Rynek znamy, Wawel też a spacer po sukiennicach wydawał się nam mało atrakcyjny dla naszej gromadki, więc szukaliśmy mocniejszych przygód. Wybór padł na Zatorland- miejsce dla dzieci i dorosłych, kompleksowy park rozrywki, który jak głosiły reklamy to wspaniałe miejsce dla rodzin na spędzenie dnia pełnego wrażeń. Z Krakowa to podróż 40 minutowa więc akurat na tyle, żeby dzieci nie zaczęły jeszcze marudzić, ale też, żeby nie zdążyły zasnąć. 

Dotarliśmy w godzinach południowych. Wejście dla dzieci do 3 lat to jedynie złotówka, więc  tym bardziej chętnie stanęliśmy w kolejce do kasy. Dla dorosłych cena za zwiedzanie całego kompleksu to kwota 50 zł za sam park dinozaurów + plac zabaw 30 zł? Dużo? Mało? Dla nas sporo, ale w końcu raz się jest na wakacjach więc bierzemy bilet na wszystkie parki. 

Zaczynamy od Dinozaurów. Emi zachwycona, ja zdecydowanie mniej, ale nie jest źle. Dinozaury reagują na fotokomórkę, więc ruszają się i ryczą gdy ktoś przechodzi obok- w teorii. W praktyce przechodziliśmy po kilka razy machając przed fotokomórką torebką, żeby zobaczyć co robią. Niektóre tryskały wodą z różnych części ciała. Sikający T-Rex nas rozbawiła, ale krokodyl „ wymiotający” wodą zmartwił Emi. Do końca zwiedzania martwiła się, że jest chory. Ogólne wrażenie całkiem przyzwoite, choć zapewne większe dzieci miałyby więcej frajdy dowiadując się co nieco na temat życia i sposobu żywienia tych gadów.








Po zobaczeniu wszystkich dinozaurów ruszyliśmy na plac zabaw. Przejazd samochodzikami i zabawy w piasku w poszukiwaniu skamielin zajęły nam troszkę czasu, ale spore słońce odstraszyło nas i od odkrytych trampolin i od odkrytych zjeżdżalni. Postanowiliśmy ruszyć Dinociuchcią do Parku Bajek.




Ciuchcia miała ograniczoną pojemność, więc w oczekiwaniu na kolejny transport ruszyliśmy do Parku owadów. Tu spore zaskoczenie, bo udostępnione były nie tylko wózki dla małych dzieci, ale też rowerki i hulajnogi dla starszaków. Emi śmigała na rowerze nie wiele uwagi poświęcając mijanym owadom. Ja poświęciłam troszkę czasu na ich obejrzenie i byłam ciut rozczarowana. Wiem, że teren jest odkryty, więc wiernego odbicia insekta w powiększeniu nie doświadczę, ale spodziewałam się czegoś więcej niż metalowych owadów pomalowanych farbą, niemniej dzwięki jakie wydawały i dodatkowe efekty dzieciom podbały się ogromnie.



Pora ruszyć Dino pociągiem na dalsze zwiedzanie.



Park Mitologii sobie podarowaliśmy, wiec powiem tylko to co usłyszałam w Kasie, że zwiedza się go statkiem, my ruszyliśmy wprost w ramiona Bajek.

Okazało się, że w parku oprócz bajek są też wodne zwierzęta, więc obok Złotowłosej można spotkać walenia a razem z księżniczkami dumnie stoi  morświn. Śmieszne? Dziwne? Dla mnie trochę nietypowe, ale na zwierzęta morskie nie zwracaliśmy większej uwagi skupiając się na bajkach. Postacie z bajek rozsiane po całym kompleksie, do tego chatki, gdzie można było zobaczyć fragmenty bajki i usłyszeć ją całą puszczaną z nagrania.





Na terenie było też lodowisko, gdzie można było sobie pośmigać razem pingwinkiem do nauki jeżdżenia, ale nasze zmęczenie było już tak duże, że jedyne na co się porwaliśmy to obejrzenie Parku do końca, powrót na przełaj między linami zabezpieczającymi i szybki powrót do samochodu. Dziewczynki posnęły niemal natychmiast a my nie mieliśmy siły na nic więcej.

Dzień mega męczący, ale dla szkrabów atrakcyjny a ja, no cóż zrobiłabym ten park ciut lepiej, ale i tak było fajnie J


piątek, 14 sierpnia 2015

Wakacje bez dzieci

Z roku na rok prawdopodobieństwo, że uciekniemy gdzieś bez dzieci maleje, nie tylko ze względu na fakt, że dzieci są coraz większe, więc i pokusa pokazania im świata większa, ale też dlatego, że ciężko się rozstać na tak długo.

W tym roku podjęliśmy próbę i wybraliśmy się na weekend do Berlina. Wycieczka zorganizowana z przewodnikiem, więc ciężej się wycofać i tak chcąc nie chcąc wyruszyliśmy. Pierwsza noc to poczucie wolności, wielka radość, że uda mi się wyspać, odsapnąć od dnia codziennego, zobaczyć troszkę świata i naładować baterie na kolejne miesiące. Pierwszy dzień to intensywny odpoczynek na tropikalnej wyspie. Oczywiście pierwsza myśl, to taka, że szkoda, że dzieci nie ma z nami, bo na pewno by się świetnie bawiły i obietnica, że wrócimy tam z nimi. Sama atrakcja naprawdę ciekawa nie tylko dla maluszków, ale jak dla mnie tropikalny klimat jest za duży jak na dłuższy pobyt. Jeden dzień w zupełności nam wystarczył i nie wyobrażam sobie pozostanie pod tą kopułą na noc w hotelu. Ogólnie pomysł jak najbardziej trafiony, klimat miejsca całkiem sympatyczny, sporo ciekawych miejsc do zwiedzania i odpoczynku. Tropikalna wyspa to idealne miejsce na jednodniowy odpoczynek i poczucie się jak na wyspach bali J







Kolejne dni nie były już takie relaksujące, nie tylko ze względu na fakt, że w planie mieliśmy intensywne zwiedzanie, ale przede wszystkim dlatego, że wyparowała ze mnie cała ułuda wolności i zaczęła się ogromna tęsknota za moimi skarbami.

Berlin mnie nie zachwycił kompletnie. Nie wiem, czy to wina tęsknoty, czy wrażenia, ale czułam się zamknięta w PRL-owskim mieście, do którego cywilizacja dociera powoli, a smutek i szarość budynków z czasu Komunizmu przepełniał mnie smutkiem i poczuciem jakiegoś wewnętrznego niesmaku i braku estetyki ( poza bramą Brandenburską of course). 


 Zachwycił mnie za to Poczdam o rzut beretu od Berlina prześliczne miasto, z naprawdę ciekawą historią i cudownym kompleksem pałacowym. Nie tylko pałac i ogrody jest wart wybrania się na wycieczkę ale okoliczne domy mieszkalne, z zachwycającą architekturą .



 Drezno to kolejne miejsce do którego chciałabym wrócić z dziećmi. Miasto urzekło mnie w całości i nie tylko cudowną starówką i barokowymi budowlami, ale klimatem i niezwykłymi widokami.




W każdym miejscu myślałam o tym, że chciałabym tu wrócić z dziewczynkami. Tęsknota dawała mi się we znaki niemiłosiernie. Dodatkowo denerwowało mnie, że D. potrafił się zrelaksować i nie tęsknił, a przynajmniej nie okazywał tego, że tęskni tak mocno jak ja. Powrót do Wrocławia to był już cios poniżej pasa. Telefon do domu i prośba Emi, żebym wracała i wzięła ją na ręce powaliła mnie na ziemię. Zbierałam się nie mogąc powstrzymać łez. Mimo, że Wrocław będzie zaraz po Krakowie moim ulubionym miastem to brak dzieci, zły humor i temperatury dały się nam ostro we znaki, więc chodziliśmy jak tykające baby. Myślę, że doskonale widać na zdjęciach w jakich byliśmy humorach a ja jedyne o czym myślałam, to żeby wyjechać z Wrocławia jak najszybciej, bo wtedy wcześniej dotrę do domu.




Przyjechałam w środku nocy, a mimo to obie obudziły się gdy przyszłam zobaczyć je śpiące i skończyło się na nocnych rozmowach i tuleniu. 

Mieliśmy w planach tygodniowy wyjazd do Chorwacji i Czarnogóry we wrześniu, ale wiem, że ja bez dzieci już się nigdzie nie wybieram. Dla mnie ten wyjazd pokazał, że nie mając dzieci obok siebie nie tylko nie umiem się zrelaksować ale też stresuję się jeszcze bardziej. Jeden dzień gdy skarby nocują u babci to ładowanie akumulatorków, kilka dni to zwyczajna męka. Dla mnie wypad bez dzieci na wakacje to jak wyjazd bez serca, niby jesteś, niby zwiedzasz a myślami jesteś przy tych, których kochasz najmocniej.