środa, 28 maja 2014

Godnie urodzić

Jestem dosłownie na świeżo z tematem. Lilianka leży w koszyczku, Em z tata na zakupach więc mam chwilkę na pisanie. Wspomnienia porodu to zawsze indywidualna sprawa. Odczuwanie bólu, to subiektywne doznania rodzącej- jedne piszą o znośnym bólu, inne o takim nie do wytrzymania.

Ja zawsze myślałam, że mój próg bólu jest wysoki- może nie zniosę wszystkiego, ale sporo wytrzymuje, więc poród nie przerażał mnie tak bardzo a zresztą planowałam znieczulenie na czas porodu.

Od samego początku ciąży nie planowałam porodu w Szpitalu Wojewódzkim. Wiedziałam, że z brakiem znajomości i z ginekologiem, który jest znienawidzony przez personel szpitala nie mam szans na „ludzkie” traktowanie. Samo KTG wiązało się przecież z niemiłymi doświadczeniami. Nie dość, że płatne to i tak nie ominęły mnie półuśmieszki i tłumaczenie, kto i dlaczego jest moim lekarzem prowadzącym a potem problem z odczytaniem wyniku, bo lekarz dyżurny akurat go nie lubi. Olewanie ciężarnych nie swoich lekarzy chyba weszło im w krew a ja nie miałam zamiaru podlizywać się obcym osobom tylko po to, by łaskawie spojrzały na mnie i sprawdziły czy z maleństwem jest wszystko ok.

Myślałam, pojadę do Kliniki i do czasu dojazdu będzie bolało, ale potem dostanę znieczulenie i urodzę godnie, bez bólu, bez pielgrzymki stażystów,  w cywilizowanych warunkach. Nikt mi łaski nie zrobi. Nikt nad głową nie będzie kolejnej ciężarnej badać, bo tylko jeden pokój zabiegowy a trzeba rozwarcie sprawdzić. Moja godność nie zostanie naruszona, a ja dalej będę czuła się dobrze.

Moment przed porodem wspominam dobrze:

18.00 Zaczynają się regularne skurcze

22.00 wizyta kontrolna u mojego lekarza. Lekarz stwierdza brak rozwarcia, ale informuje, że jeżeli przez kolejna godzinę skurcze będą regularne co 5-6 minut i będą trwały więcej niż 30 sekund szyjka zacznie się obkurczać i pora jechać do Kliniki na poród.

23:30 Skurcze co 5 minut- Wyjazd do Kliniki (150 km przed nami).

Tu pokłony dla mojego męża bo:

1:00 Wejście do Kliniki i podpięcie do KTG. Skurcze regularne co 3 minuty- brak rozwarcia

2:00 Skurcze bardzo bolesne co 1,5 -2 minuty - ja sama z mężem w Sali porodowej. Przychodzi położna stwierdza brak rozwarcia- brak akcji porodowej (mimo regularnych skurczy). Odpina KTG. Wychodzi do Sali obok- bo mają dziś sporo porodów. Zostawia nas samych.

2:30 Chodzę po ścianach- brak reakcji personelu- nie ma akcji porodowej.

3:00 Badanie przez lekarza. Błagam o znieczulenie. Pan doktor stwierdza brak rozwarcia- co oznacza brak akcji porodowe- znieczuleni mi się nie należy, ale w końcu informuje nas, że nie mamy szansy na naturalny poród.

3:05 Zgadzam się na cesarskie cięcie- Położna dzwoni po mojego lekarza prowadzącego

3:40 Na świat przychodzi Lilianka


Waga 3014

Wzrost 53 cm

Urodzona z opętleniem na szyi i supłem na pępowinie. ( Zapewne od siły skurczy, bo w tym samym dniu miała robione przepływy i nie było żadnych opętleń i supłów).

Miałam rodzić po ludzku, miałam czuć się komfortowo, bo prywatna Klinika i co?

Przetrzymali mnie  2 godziny, bo nie chciałam się zgodzić na cesarskie cięcie a oni mieli akurat inne porody. W wywiadzie mówiłam, że skurcze od 18. Wiedzieli, że nie dam rady naturalnie, że nie będzie rozwarcia, ale mieli inne porody. Nie mogłam im zacząć rodzić więc mogłam poczekać. Dopiero po 2 godzinach od momentu wejścia do Kliniki lekarz znalazł czas żeby mnie zbadać. Byłam ostatnią rodzącą w nocy.

Rozumiem, że to sobota, że 3 w nocy, że nie jestem jedyna a lekarz dyżurny  jeden, ale przecież mogli wezwać moje lekarza wcześniej. Mogli powiedzieć mi wcześniej, że nie ma rozwarcia więc poród nie nastąpi naturalnie. Mogli zrobić wiele- nie zrobili nic.

Myślałam, że prywatna Klinika da mi komfort i poczucie bezpieczeństwa. Myślałam, że mamy XXI wiek, że każdemu należy się informacja i godziwe traktowanie. Myślałam, że rodząca to szczególny przypadek pacjenta, bo w sumie jest dwoje pacjentów więc i opieka powinna być podwójna. Rozczarowałam się.

O ile w Szpitalu mogłabym spodziewać się czegoś takiego o tyle od prywatnej Kliniki oczekiwałam czegoś więcej. Nie powiem, że opieka PO była zła- bo nie była. Troska i pełne wsparcie od kolejnego dnia rano, ale uczucie braku doinformowania i zagrożenia życia malutkiej pozostaną.

Wiem, że gdybym pojechała na indukcję w wyznaczonym terminie lub gdyby to była umówiona cesarka to traktowanie byłoby inne. Wiem, że takie Kliniki dążą do cesarskich cięć tak jak szpitale starają się ich unikać wiem, ale moje pytanie brzmi: Co znaczy rodzić po ludzku?

Czy kobieta, która chce urodzić bez bólu jest gorsza od tej co ból znosi?

Czy ta, która decyduje się na cesarkę bo tak woli jest gorsza od tej co wybiera naturalny poród?

Czy tylko te osoby, które mają znajomości mogą czuć się komfortowo przy porodzie?

Czemu w XXI wieku kobieta musi rodzić w bólach?

Czemu nie należy się nam komfort i poczucie godności?

Ostatnie KTG w Szpitalu. Oddział Patologii ciąży. Ja na kozetce podpięta do aparatu. Wpada położna, krzyczy na mojego męża, że w pokoju zabiegowym nie może stać, bo to nie przychodnia i wyprasza go, oraz wszystkich, którzy byli na korytarz. Przynosi parawanik, żeby odgrodzić mnie od krzesła ginekologicznego. Niefortunne parawan niski, krzesło wysokie a ja leżę w takiej pozycji, że i tak krzesło widzę. Wprowadzają ciężarną. Ona widzi mnie ja ją. Obie jesteśmy zmieszane. Każą jej usiąść na krześle. Ja zamykam oczy ona zapewne siada. Niestety słuchu zamknąć nie mogę i słyszę badanie, ile ma centymetrów rozwarcia, jakie jeszcze zabiegi wykonają jej przed przejściem na salę porodową. Niby wszystkim robią to samo, niby ja też będę rodzić, ale mimo wszystko- przecież mogli poczekać te 5 minut, albo KTG zakończyć ciut wcześniej dla mojego i jej komfortu. Potem Pani Położna przygotowywała się do zabiegu w tym pokoju, w którym byłam ja i cały osprzęt nosiła do łazienki, więc gdyby ktoś przypadkiem przegapił jakie zabiegi zalecono rodzącej to mógł napocznie nadrobić. Ja wiem, że przy porodzie poziom poczucia godności spada wraz z bólem i potem to już wszystko jedno, ale zaraz po porodzie jednak wraca i czujemy się niekomfortowa, a po co?

Przecież położne to też kobiety.

Mam wrażenie, że kobiety kobietom zgotowały ten los.

Bagatelizujemy poród przez cesarskie cięcie- bo to nie prawdziwy poród.

Bagatelizujemy ból- bo zaraz po się zapomina.

Bagatelizujemy same siebie- bo nie mogę się oszczędzać, bo kto przy dziecku zrobi.

Umniejszamy same siebie, tylko nie wiem po co?

Czy nie zasługujemy na godziwe traktowanie, na brak bólu, na komfort porodu?

Czy nie zasługujemy na to by rodzić lepiej niż nasze babcie?

Czy rozwój medycyny nie daje nam prawa aby oczekiwać czegoś więcej niż to co nam obecnie oferują?

Czy standardowe nacięcie, brak znieczulenia i zrozumienia dla subiektywności odczuwania bólu to znak współczesnego porodu?

Czy kobiety zawsze muszą krytykować wybory innych?

Ja nie oceniam dlaczego ktoś rodził tak a nie inaczej, nie krytykuje, nie potępiam- sama musiałam dokonać wyboru, ale smuci mnie, że ten wybór sprowadza się jedynie do cesarki lub porodu  naturalnego a potem spojrzeń i obowiązku usprawiedliwiania się, dlaczego miałam cesarke.


Jedyne czego chcialam- to rodzić po ludzku.

czwartek, 15 maja 2014

Co z oczu to dla innych zmysłów


W poprzednim tygodniu to my zostałyśmy zwyciężczyniami III etapu Samo_Się  i nam przypadł niekłamany zaszczyt wymyślenia tematu kolejnego etapu.

Muszę przyznać, że pomysł powstał pod wpływem obserwacji Em i jej zachowania. Emilka uwielbia chodzić po domu zasłaniając sobie oczy a ja zainspirowana zachowaniem córci postanowiłam pomóc jej poznawać inne zmysły pomijając oczy.

Zadanie wbrew pozorom wcale nie było łatwe bo Em zasłania oczy gdy ma na to ochotę ale nakłonienie jej do tego w ramach zabawy wymagało ode mnie nie lada kreatywności :)

Zmysł Smaku

Zabawa polegała na kosztowaniu poszczególnych produktów z zasłoniętymi oczami. Zadanie Em polegało na odgadnięciu co je. Em bez problemu rozpoznała smaki produktów, które lubi jak banan, parówka, serek czy czekoladka. Muszę przyznać, że miała problem z rozróżnieniem podobnych produktów jak jabłko czy gruszka ale poza tym malutkim wyjątkiem poradziła sobie doskonale.






Postanowiłam zapoznać ją też z rodzajami smaków:
  • Słone, słodkie, kwaśne

Naszykowałam po  łyżeczce cukru, soku z cytryny i soli i gdy Em miała ochotę na zabawę dałam jej skosztować poszczególnych smaków tłumacząc co to za zmak. Miny bezcenne, a przy okazji udowodniła, że kwaśny smak cytryny wcale jej nie przeszkadza.






Zmysł słuchu

  •        Ciuciubabka

U nas jedna z najulubieńszych zabaw :). Em zasłania sobie oczy czapką, lub opaską ja i chodzi po domu podążając za moim głosem. Czasami wprowadzamy do tego jeszcze element kręcenia, ale wtedy mama musi być w zasięgu ramion, by nie dopuścić do tego, aby  maluszek się przewrócił. Zabawa świetnie rozwija nie tylko słuch ale też zmysł równowagi.






  •         Która pieluszka gra?

Zabawa polega na tym, że przykrywam różne zabawki pieluszkami w tym jedną, która gra. Górki powinny wyglądać podobnie, by w zabawie dziecko polegało na słuchu a nie wzroku. Włączam zabawkę i wprowadzam Em do pokoiku a ona musi odsłonić grającą pieluszkę. Zadanie nie wymagało większego tłumaczenia, bo Em sama szukała grającej zabawki.





  •        Co to za dźwięk?

Położyłam matę grającą poza zasięgiem wzroku Em i włączałam dźwięki poszczególnych zwierzątek. Em bez problemu rozpoznawała zwierzątka po głosie.




Zmysł dotyku.

  • Co jest w szufladzie?

Zabawa polegała na zgadywaniu co jest w szufladzie. Przykryłam ją tylko materiałem i powkładałam  różne przedmioty. Em dotykała ich i co było dla mnie totalnym zaskoczeniem od razu rozpoznawała i oczywiście wyciągała z szuflady dla potwierdzenia.  Odgadła piłkę, balon, klocek i misa.







  • Drugi wariant zabawy-  Co jest w worku?

Zadanie to samo, ale okazało się o wiele trudniejsze. Worek był zawiązany i Em najpierw badała go z zewnątrz ugniatając i próbując rozpoznać kształt, a dopiero po chwili rozwiązywałam go na tyle by mogła włożyć rękę. Nie udało się rozpoznać tylko okularów, ale bucik, kamyk i telefon rozpoznała bez problemu, ale dopiero po włożeniu raczki do woreczka.






Z racji, że wąchanie kończy się w naszym przypadku próbą jedzenia tego co wąchamy zrezygnowałam zupełnie z pobudzania zmysłu powonienia.

Mama nadzieję, że nasze zabawy się podobały.






wtorek, 13 maja 2014

Tolerancja dla skrajności brak tolerancji dla normalności.

Post powstał nie tylko w wyniku ostatnich zdarzeń jakimi jest Eurowizja i wygrana Pani Wurst, ale przyznam, że zamieszanie związane z tą wygraną i komentarze skłoniły mnie do poruszenia ważnej kwestii tolerancji dla innych.

Słyszy się, że fakt życia w XXI wieku obliguje nas do tolerowania mężczyzn, którzy chcą być kobietami, kobiet, które chcą być mężczyznami, związków partnerskich i innych dziś już normalnych a jeszcze kilka lat temu skrajnych zachowań ludzi.

Należy zdawać sobie sprawę z odmienności poszczególnych osób, o odmienności religijnej, o różnych kolorach skóry, o innej budowie ciała o chorobach, które sprawiają, że ludzie różnią się od siebie a jednak są wobec siebie równi.

Należy uczyć dziecko, że inność nie oznacza bycie gorszym a człowieka wartościowego poznajemy po tym co sobą reprezentuje a nie jak wygląda. Chciałabym, aby moje dzieci były tolerancyjne i pozytywnie usposobione do świata, ale musze przyznać, że moja tolerancja też ma granice.

Wiem, że żyjemy w takim wieku, że aby zaistnieć trzeba się wyróżniać i godzę się na fakt, że moje dziecko nie odbiera wszystkiego tak jak ja, ale jeżeli ja nie zarysuje jej granic moralności i przyzwoitości to dla takiego małego dziecka wszystko może być normalne, a przecież nie jest.

Między tym co moralne a tym co przekracza granice moralności obecnie jest naprawdę cienka linia a ja zaczynam mieć wrażenie, że szala się odwraca i to co moralne staje się niemoralne a to co niemoralne zaczyna być akceptowalne. Żyjemy w świecie „ Świętoszka”, gdzie ten co krzyczy najgłośniej wyznacza granice moralności.

Absolutnie nie mam nic do zwyciężczyni Eurowizji, bo czym innym jest image sceniczny i robienie show, co muszę przyznać w pełni się udało a czym innym udawana moralność.

Wspomnę tu chociażby wypowiedzi Niemców, że nasz pokaz to soft porno, które nie powinno się znaleźć w telewizji i moje oburzenie zaczyna się właśnie w tym momencie, bo skoro jak akceptuję odmienność, to czemu oni nie akceptują normalności?

Czemu pokazywanie piersi w reklamie jest ok a publiczne karmienie dzieci jest obleśne?

Obecnie bycie odmiennym stało się modne, trendy. Wielu młodych ludzi na siłę dąży do pokazania jak strasznie wyróżniają się z tłumu tylko po to aby na chwilę zaistnieć, bo to co skrajne przyciąga. Każdy homoseksualista czy transwestyta musi napisać książkę o tym jak strasznie mu ciężko z dyskryminacją, a my zaściankowi Polacy na siłę udowadniamy mu, że nasz kraj jest mega zacofany, bo zamiast wolności związków mamy rodziny i dzieci.

Nagle okazuje się, że jestem zacofana, nienormalna i w ogóle jakaś taka nie pasująca do społeczeństwa, bo nie tylko, że mam męża, z nim jednym tylko dzieci, to i nie planujemy rozwodu i do kościoła chodzimy. A be jak stara, zacofana baba. I w tym społeczeństwie to ja zaczynam się czuć jak wybryk natury, bo coś z nami jest nie tak skoro każdy jest odmienny a my tacy normalni?

Krzyki tych, którzy domagają się praw zagłuszają głosy tych, których co prawda jest znacznie więcej ale nie umieją tak głośnio krzyczeć.

W dzisiejszych czasach godzimy się na to co niemoralne tylko by nie usłyszeć, że jesteśmy zacofani  ale co gorsza  pozwalamy na to, by dyskryminowano normalność.Współżycie z nieletnim chłopcem to nie pedofilia bo on sam chciał, że 3 letnie dziecko jest w stanie samo zadecydować czy chce żyć mimo, że nie rozumie znaczenia słowa na zawsze, że, ktoś kto zamordowała z zimną krwią to tylko nieszczęśliwy człowiek, którego nie wolno potępiać ale należy zapewniać mu godziwe warunki życia, a matka, która zabiła swoje dziecko ma do tego prawo o ile to dziecko jest w jej brzuchu. Żyjemy w świecie, gdzie nad pobitym psem zatrzyma się więcej osób niż nad pobitym człowiekiem i to są standardy moralności i normalności.

A ja stoję, łapię się za głowę i pytam:

 Dlaczego wstydzimy się swojej kultury?

Dlaczego wstydzimy się swoich korzeni, ?

Czemu pozwalamy być wyśmiewani przez osoby, które żyją inaczej?

Czy nowoczesny naprawdę oznacza lepszy?

Czy naprawdę chcemy, żeby nasze dzieci żyły w świecie z takim wartościami, gdzie to co złe staje się normą?

Ja nie chcę takiej moralności dla swoich dzieci!!!

Nie chcę takiej normalności dla świata!!!

Bo ja tolerancyjna jestem, ale w granicach przyzwoitości, bo jeżeli przesuwamy granicę dla jednych to zaraz trzeba będzie przesuwać też dla innych grup i co wtedy?

Nikt mi też nie wmówi, że odmienność jest rzeczą naszego wieku, bo przecież już w starożytnym Rzymie czy Grecji spotykaliśmy się z innością, ale to nasz wiek dąży do tego by stała się normalności.

Jestem tolerancyjna, swoje dzieci będę uczyła tolerancji dla inności, ale nie godzę się na brak tolerancji dla normalności i kultywowanie inności jako lepszy czy wartościowszy sposób na życie. Nie godzę się na świat bez moralności bo tak wypada, albo bo uznają mnie za zacofaną. Nie godzę się na przemoc, na agresywne manifestowanie swojej odmienności i na przymuszanie moich dzieci do akceptowania tego, co ja osobiście za dobre nie uważam. Moja tolerancja kończy się w momencie, gdy ktoś nie akceptuje mojego światopoglądu i narzuca mi własny jako lepszy bo bardziej nowoczesny. Ja toleruje, ale nikt mnie nie ma prawa zmusić do pełnej akceptacji. Nie dam się zastraszyć byciem zaściankową, mam prawo nie akceptować a druga strona powinna wykazać się tolerancją i moje zdanie uszanować.



czwartek, 8 maja 2014

Balonowa Zabawa



Balony to świetna zabawa nie tylko dla tych starszych. Em już od jakiegoś czasu lubi się nimi bawić więc dla mamy było sporym wyzwaniem odkrycie ich na nowo.

Pierwsza zabawa zrodziła się u dziadków na wsi a jej inicjatorem był starszy kuzyn Emilki.

Za balony posłużyły rękawiczki jednorazowe, a dzieci  bawiły się naprawdę dłuższą chwilę. Kuzyn Emilki sam wymyślał warianty zabawy i tak, balony były wypełnione powietrzem, wodą, podrzucane, kopane i deptane.







Stwierdzam, że od dziś balonik zagości na stale w maminej torebce, bo to uniwersalna zabawka, gdy wybywa się z maluszkiem na dłuższą chwile na świeże powietrze.

Kolejna zabawa to  balonowa zabawa w wannie.

Em podczas kąpieli dostała kilka balonów z różnorakim wypełnieniem. W tym wariancie nie mogło zabraknąć rękawiczki wypełnionej powietrzem, standardowego balonu, jednego wypełnionego powietrzem i fasolą, wypełnionego wodą, wodą powietrzem i wodą powietrzem i fasolą.
Em gryzła, gniotła i rzucała balonami po całej łazience. Próbowała je też zatopić a fakt, że wypływały sprawiał jej dużo radości.












Kolejna zabawa już na suchym lądzie to dalsze badanie balonów.

Em podrzucała je do góry, deptała, tańczyła z nimi i kładła się na nie sprawdzając ich wytrzymałość. Zauważyła, że balony z wodą są zimne a te z powietrzem spadają wolniej niż te z fasolą czy wodą.


















Kolejna zabawa polegała na zabawie z balonem- piłką.

Przywiązałam balon gumką do bielizny i pozwoliłam Em szaleć. Emi odbijała, naciągała i strzelała balonem. Strzelanie podobało się jej najbardziej.








Ostatnia zabawa to próba nadmuchania balonu samodzielnie i zabawa w wypuszczanie powietrza z balonika nadmuchanego przez tatę. Em ogromnie podobało się, gdy kierowaliśmy pęd powietrze na nią, ale też gdy balonik uciekał po wypuszczaniu go.






Od dzisiaj balony zasilą naszą kolekcję sensorycznych piłeczek dla najmłodszych i staną się nieodłącznym gadżetem w torebce mamy.