piątek, 10 lipca 2015

Gdzie dwoje się kłóci tam… dziecko traci.


Życie z drugim człowiekiem, który ma zupełnie inny niż my charakter, inne doświadczenia życiowe, poglądy i sposób na życie jest naprawdę sporym wyzwaniem. Przecież nie ma na świecie dwojga takich samych ludzi a nawet podobne charaktery nie gwarantują jednomyślności.

Współistnienie, wspólne obowiązki, oczekiwania często rodzą odmienne zdania i konflikty. Czasami błahostki rozpoczynają wielką batalię wojenna, której początku nawet nie pamiętamy. Setne przypomnienie, kolejna prośba o to samo, różnica poglądów i konflikt gotowy.

Dorośli ludzie często sami nie umieją poradzić sobie z problemami i rozmiarem emocji jakie towarzyszą zwykłej kłótni. Prawda jest taka, że my sami nie do końca odkrywamy wszystkie uczucia przed druga osobą i gdy kłótnia się zaognia zaczynamy wylewać nagromadzony i przemilczany żal, za rzeczy o których zapomnieliśmy wspomnieć partnerowi wcześniej, bo wtedy były tylko błahostką. W trakcie kłótni, gdy emocje biorą górę, te błahostki urastają od rangi problemów nie do przeskoczenia.
Umiejętność rozładowywania emocji przez krzyk opanował pewnie każdy z nas, niestety umiejętność dyskusji i logicznego argumentowania swoich emocji już nie. Kłótnia jest dobra o ile kończy się zgoda wyjaśnieniem sobie swoich stanowisk i dojściem do rozwiązania problemu (moim zdaniem kompromis nie jest wcale dobrym rozwiązaniem).

Na studiach miałam wiele godzin zajęć związanych z negocjacjami i rozwiązywaniem konfliktów, niestety w życiu nikt nas nie uczy, że czasami warto odpuścić kłótnie, by potem na spokojnie porozmawiać o tym, co wyprowadziło nas z równowagi a przecież właśnie taki sposób komunikacji, gdy partner jest zaangażowany w rozwiązanie konfliktu jest nie tylko lepszy, bo nie wywołuje niepotrzebnego bólu, ale tez efektywniejszy, bo możemy argumentować i udowadniać swoje racje. Zdrowa dyskusja, sprzeczki umacniają więzi, bo pozwalają partnerom na pokazanie swoich emocji, poszukanie rozwiązań i pozostawienie problemu za sobą.

Tyle w teorii….

Praktyka to niestety ostra wymiana zdań, wrzaski, płacz, szlochy, rzucanie przedmiotami, przeklinanie, groźby i szantaż emocjonalny. W praktyce nasze emocje nie dają się okiełznać a złość i gniew zastępują zdrowy rozsądek. W praktyce mały detal może przyczynić się do rozpadu nawet silnego związku. A co kiedy obok nas są dzieci?

Krzyk jak forma wyrażenia swojego niezadowolenia.

Pod wpływem silnych emocji krzyk staje się naszą tarczą na odparowanie wywodu partnera. Zapominamy o zdrowym rozsądku i zamiast logicznie argumentować zaczynamy mówić coraz głośniej. Dziecko, które stoi z boku nie zawsze rozumie nasze emocje ale krzyk doskonale rozumie. Dostaje prosty komunikat, że krzyk jest formą wyrażania emocji. Przecież tak właśnie komunikują się rodzice. Dziecko z domu, w którym się krzyczy też krzyczy. Przecież nie umie inaczej. Jego krzyk jest jednak znacznie intensywniejszy, szczególnie gdy nie umie jeszcze precyzyjnie wyrazić swoich myśli i emocji.

Krzyk jako atak

Krzyk jest agresją. Nie fizyczną a słowną. Wykrzyczane słowa trafiają w nas znacznie bardziej niż wypowiedziane. Gdy krzyczymy w pewnym momencie druga strona ma dość. Z boku wygląda to na wygraną więc  dla dziecka to komunikat, że ten kto krzyczy wygrywa. Potem tą samą taktykę stosuje w swoim życiu wymuszając na nas określone zachowanie, a my często zawstydzeni godzimy się na to dając mu zielone światło do dalszego krzyku.

Krzyk to brak umiejętności komunikacji

Krzyczymy bo nie umiemy inaczej, bo partner nie „kupuje” naszych argumentów, bo chcemy wygrać bitwę. Zapominamy, że przegrywamy zaufanie i dobre relacje. Krzykiem nie da się rozwiązać konfliktu, można go  jedynie zakrzyczeć. Krzykiem nie udowodnimy swoich racji tylko brak siły i argumentów. Krzyk to forma zastraszania i manipulacji. Skuteczna? Na pewno ale bardzo niebezpieczna.

Dzieci wyrastające w domu w którym się krzyczy nie umieją rozmawiać. Emocjonują się i same krzyczą przekazując tą formę agresji jako wzorzec. Dzieci z domów w których się krzyczy boją się krzyku. Na krzyk reagują zamknięciem się w sobie i milczeniem. Dzieci które wyrastaj ą w krzyku mają problem z wyrażaniem emocji i swoich potrzeb. Zamykają się na własne uczucia bojąc się krzyku. Bojąc się albo do niego doprowadzić, albo znowu go doświadczyć. Dzieci wyrastające w domu, w którym się krzyczy nie nauczyły się konstruktywnej rozmowy i nie umieją akceptować krytyki. Przekazują wzorce wyniesione z domu swoim dzieciom.

                Życie z drugim człowiekiem nie jest proste, ale krzyk to nie sposób na komunikację. To tyrania i wymuszanie własnego światopoglądu. Krzyk niszczy, nigdy nic nie naprawia i nie pomaga. Krzyk daje ukojenie na chwilę, ale rujnuje nie tylko związek, gdy padną nieodpowiednie słowa, ale też świat dziecka a przecież to o nie nam chodzi. Krzyk jest jak bicie, ale na dłużej zostaje w sercu i pamięci, bo rani to co w środku. Skąd to wiem? Wychowałam się w krzyku i mieszkam z człowiekiem wychowanym w krzyku, komunikacja to nie jest nasza mocna strona, ale wszystko przecież da się naprawić.

Co zamiast krzyku?

Przeczytałam ostatnio książkę „Dialog zamiast kar” i uczę się języka żyrafy. Nie chodzi tylko o rozmowę z dzieckiem, gdzie zaczynam nazywać swoje uczucia, ale w rozmowie z dorosłymi też mówię o uczuciach. Efekt. Dla mnie cudowny. Nie, nie pomaga zlikwidować problemów, nawet nie zawsze je zmniejsza, ale nazwanie swoich uczuć daje mi wewnętrzny spokój, że druga strona wie, co w danej chwili czuje i krzyk traci już na znaczeniu. Nie zawsze się udaje, czasem emocje znowu biorą górę, ale staram się nazywać emocje i o nich mówić, na nich się skupiać a nie na samych słowach. Gdy jestem zła, smutna, wściekła mówię o tym i sam fakt, że to powiem zmniejsza te uczucie. W relacji z dziećmi dialog i mówienie o uczuciach daje rozwiązanie problemu w 90 %,z D. trochę mniej. Nie ma pełnej satysfakcji, ale pracujemy nad tym, bo krzyk nigdy nie dawał nam roziwązania problemu. Jest poprawa a my dopiero zaczynamy. Uczymy się rozmawiać i szukać rozwiązań argumentami nie siłą. Uczymy się mówić o własnych potrzebach i nazywać uczucia. Uczymy się radzić sobie ze złością inaczej niż przez krzyk. Uczymy się żyć ze sobą, nie tylko obok siebie tak, by obie strony były zadowolone z rozwiązania. A gdy komuś puszczają nerwy słowa „ język żyrafy” od razu przypomina nam po co to robimy. Przecież w życiu liczą się tylko oni i to dla nich chcemy zmieniać się na lepsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz