Życie z drugim człowiekiem, który
ma zupełnie inny niż my charakter, inne doświadczenia życiowe, poglądy i sposób
na życie jest naprawdę sporym wyzwaniem. Przecież nie ma na świecie dwojga
takich samych ludzi a nawet podobne charaktery nie gwarantują jednomyślności.
Współistnienie, wspólne
obowiązki, oczekiwania często rodzą odmienne zdania i konflikty. Czasami
błahostki rozpoczynają wielką batalię wojenna, której początku nawet nie
pamiętamy. Setne przypomnienie, kolejna prośba o to samo, różnica poglądów i
konflikt gotowy.
Dorośli ludzie często sami nie
umieją poradzić sobie z problemami i rozmiarem emocji jakie towarzyszą zwykłej
kłótni. Prawda jest taka, że my sami nie do końca odkrywamy wszystkie uczucia
przed druga osobą i gdy kłótnia się zaognia zaczynamy wylewać nagromadzony i
przemilczany żal, za rzeczy o których zapomnieliśmy wspomnieć partnerowi
wcześniej, bo wtedy były tylko błahostką. W trakcie kłótni, gdy emocje biorą
górę, te błahostki urastają od rangi problemów nie do przeskoczenia.
Umiejętność rozładowywania emocji
przez krzyk opanował pewnie każdy z nas, niestety umiejętność dyskusji i
logicznego argumentowania swoich emocji już nie. Kłótnia jest dobra o ile
kończy się zgoda wyjaśnieniem sobie swoich stanowisk i dojściem do rozwiązania
problemu (moim zdaniem kompromis nie jest wcale dobrym rozwiązaniem).
Na studiach miałam wiele godzin
zajęć związanych z negocjacjami i rozwiązywaniem konfliktów, niestety w życiu
nikt nas nie uczy, że czasami warto odpuścić kłótnie, by potem na spokojnie
porozmawiać o tym, co wyprowadziło nas z równowagi a przecież właśnie taki
sposób komunikacji, gdy partner jest zaangażowany w rozwiązanie konfliktu jest
nie tylko lepszy, bo nie wywołuje niepotrzebnego bólu, ale tez efektywniejszy,
bo możemy argumentować i udowadniać swoje racje. Zdrowa dyskusja, sprzeczki
umacniają więzi, bo pozwalają partnerom na pokazanie swoich emocji, poszukanie
rozwiązań i pozostawienie problemu za sobą.
Tyle w teorii….
Praktyka to niestety ostra wymiana
zdań, wrzaski, płacz, szlochy, rzucanie przedmiotami, przeklinanie, groźby i
szantaż emocjonalny. W praktyce nasze emocje nie dają się okiełznać a złość i
gniew zastępują zdrowy rozsądek. W praktyce mały detal może przyczynić się do
rozpadu nawet silnego związku. A co kiedy obok nas są dzieci?
Krzyk jak forma wyrażenia swojego
niezadowolenia.
Pod wpływem silnych emocji krzyk
staje się naszą tarczą na odparowanie wywodu partnera. Zapominamy o zdrowym
rozsądku i zamiast logicznie argumentować zaczynamy mówić coraz głośniej.
Dziecko, które stoi z boku nie zawsze rozumie nasze emocje ale krzyk doskonale rozumie.
Dostaje prosty komunikat, że krzyk jest formą wyrażania emocji. Przecież tak
właśnie komunikują się rodzice. Dziecko z domu, w którym się krzyczy też
krzyczy. Przecież nie umie inaczej. Jego krzyk jest jednak znacznie
intensywniejszy, szczególnie gdy nie umie jeszcze precyzyjnie wyrazić swoich
myśli i emocji.
Krzyk jako atak
Krzyk jest agresją. Nie fizyczną
a słowną. Wykrzyczane słowa trafiają w nas znacznie bardziej niż wypowiedziane.
Gdy krzyczymy w pewnym momencie druga strona ma dość. Z boku wygląda to na
wygraną więc dla dziecka to komunikat,
że ten kto krzyczy wygrywa. Potem tą samą taktykę stosuje w swoim życiu
wymuszając na nas określone zachowanie, a my często zawstydzeni godzimy się na
to dając mu zielone światło do dalszego krzyku.
Krzyk to brak umiejętności
komunikacji
Krzyczymy bo nie umiemy inaczej,
bo partner nie „kupuje” naszych argumentów, bo chcemy wygrać bitwę. Zapominamy,
że przegrywamy zaufanie i dobre relacje. Krzykiem nie da się rozwiązać
konfliktu, można go jedynie zakrzyczeć.
Krzykiem nie udowodnimy swoich racji tylko brak siły i argumentów. Krzyk to
forma zastraszania i manipulacji. Skuteczna? Na pewno ale bardzo niebezpieczna.
Dzieci wyrastające w domu w którym
się krzyczy nie umieją rozmawiać. Emocjonują się i same krzyczą przekazując tą
formę agresji jako wzorzec. Dzieci z domów w których się krzyczy boją się
krzyku. Na krzyk reagują zamknięciem się w sobie i milczeniem. Dzieci które
wyrastaj ą w krzyku mają problem z wyrażaniem emocji i swoich potrzeb. Zamykają
się na własne uczucia bojąc się krzyku. Bojąc się albo do niego doprowadzić,
albo znowu go doświadczyć. Dzieci wyrastające w domu, w którym się krzyczy nie
nauczyły się konstruktywnej rozmowy i nie umieją akceptować krytyki. Przekazują
wzorce wyniesione z domu swoim dzieciom.
Życie
z drugim człowiekiem nie jest proste, ale krzyk to nie sposób na komunikację.
To tyrania i wymuszanie własnego światopoglądu. Krzyk niszczy, nigdy nic nie
naprawia i nie pomaga. Krzyk daje ukojenie na chwilę, ale rujnuje nie tylko
związek, gdy padną nieodpowiednie słowa, ale też świat dziecka a przecież to o
nie nam chodzi. Krzyk jest jak bicie, ale na dłużej zostaje w sercu i pamięci,
bo rani to co w środku. Skąd to wiem? Wychowałam się w krzyku i mieszkam z
człowiekiem wychowanym w krzyku, komunikacja to nie jest nasza mocna strona,
ale wszystko przecież da się naprawić.
Co zamiast krzyku?
Przeczytałam ostatnio książkę „Dialog zamiast kar” i uczę się języka żyrafy. Nie chodzi tylko o rozmowę z
dzieckiem, gdzie zaczynam nazywać swoje uczucia, ale w rozmowie z dorosłymi też
mówię o uczuciach. Efekt. Dla mnie cudowny. Nie, nie pomaga zlikwidować
problemów, nawet nie zawsze je zmniejsza, ale nazwanie swoich uczuć daje mi
wewnętrzny spokój, że druga strona wie, co w danej chwili czuje i krzyk traci
już na znaczeniu. Nie zawsze się udaje, czasem emocje znowu biorą górę, ale
staram się nazywać emocje i o nich mówić, na nich się skupiać a nie na samych
słowach. Gdy jestem zła, smutna, wściekła mówię o tym i sam fakt, że to powiem zmniejsza
te uczucie. W relacji z dziećmi dialog i mówienie o uczuciach daje rozwiązanie
problemu w 90 %,z D. trochę mniej. Nie ma pełnej satysfakcji, ale
pracujemy nad tym, bo krzyk nigdy nie dawał nam roziwązania problemu. Jest poprawa a my
dopiero zaczynamy. Uczymy się rozmawiać i szukać rozwiązań argumentami nie
siłą. Uczymy się mówić o własnych potrzebach i nazywać uczucia. Uczymy się
radzić sobie ze złością inaczej niż przez krzyk. Uczymy się żyć ze sobą, nie
tylko obok siebie tak, by obie strony były zadowolone z rozwiązania. A gdy
komuś puszczają nerwy słowa „ język żyrafy” od razu przypomina nam po co to
robimy. Przecież w życiu liczą się tylko oni i to dla nich chcemy zmieniać się na
lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz