Przyznam, że to niesamowicie
ciężki temat, ale leży mi to
na sercu i muszę w końcu powiedzieć jak było.
Wiadomość o ciąży, była dla nas
zaskoczeniem, ale przyznam, że ogromnie się cieszyłam na myśl o tym, że Emi
będzie miała rodzeństwo.
Gdy dowiedzieliśmy się, że będzie
dziewczynka moje serce przepełniała radość. Na początku miała nosić imię
Amelka, ale w tym czasie było to jedno z popularniejszych imion. Pod koniec
ciąży gdy było już po terminie mówiłam, że jak urodzi się 15 to dam jej na imię
Zosia po mojej mamie. Lil urodziła się 17.
Już w szpitalu czułam ogromne
wyrzuty sumienia i straszną tęsknotę za starszą, a zmęczenie 10 godzinnym
porodem i cesarką sprawiły, że nie chciałam w nocy wstawać do małej. Czekałam z
niecierpliwością na wyjście i możliwość przytulenie się do Emi, a Lili dalej
była dla mnie lekką abstrakcją.
Po powrocie do domu pierwsze 2
tygodnie były ok. Mąż mi pomagał, wspólna opieka sprawiała przyjemność a
malutka była spokojna i słodka. Po 2 tygodniach gdy mąż wrócił do pracy zaczął
się koszmar.
Zmiany następowały po woli, więc
nie wszystkie od razu zauważyłam i nie zdążyłam w porę zareagować- niestety.
Zaczęło się od braku sił. Niby na
zewnątrz wszystko było ok., ale w środku nie miałam siły wstawać do małej,
bawić się z Emi robić cokolwiek. Nie chciało mi się kąpać i ubierać, chciałam
tylko leżeć w łóżku. Zapierałam się każdego dnia i robiłam wszystkie podstawowe
czynności na siłę nie mówiąc nic nikomu, bo w końcu jestem silna. To był mój
błąd. Depresja wkradła się cichutko i zagościła w mojej głowie, a mnie zabrakło
motywacji by ją pogonić. Oczywiście nikt nic nie zauważył, bo ja zawsze
uśmiechnięta i pełna wigoru na zewnątrz dalej taka byłam. Walka trwała w środku.
Po 2 miesiącach przestałam karmić
małą. To w sumie i tak długo bo ja poddałam się po miesiącu od porodu. Nie
miałam siły, ani chęci przystawiać małej i siedzieć z nią aż się naje.
Denerwowało mnie, że co chwila jest głodna a ja nie mam czasu na nic. Dostała
butlę. Wszyscy wokół przyznali, że z Emi też miałam słaby pokarm więc jest ok.
Coś za coś butla vs wolny czas dla 2 dziecka. Wygrana na korzyść Emi a ja
wpadłam w jeszcze większy dołek.
Co ze mnie za matka, gdy nie mam
cierpliwości do dziecka? Co ze mną nie tak, że na jej płacz reaguję złością a
nie otwartym sercem? Wszystkie czynności były dla mnie karą. Pielęgnowałam ją,
kąpałam i karmiłam, ale robiłam to z automatu bez poczucia miłości i
przywiązania.
Pojawiło się lato.
Wcale nie z nienacka i wcale nie
niespodziewanie a ja miała wrażenie, że w tej bańce jestem już z rok a nie 2
miesiące. Mała przerzucona na butle spała ciut więcej, ale ja dalej nie mogłam dojść do siebie. Zaczęło się
niewinnie. Od 1 piwa na wieczór. W końcu jest gorąco, lato a piwko czy lampka
wina na ukojenie skołatanych nerwów to nic złego prawda? Po miesiącu odkryłam, że czekam
na wieczór, że dla mnie od rana jest złość i frustracja a wieczór to ukojenie.
To wzbudziło jeszcze większe wyrzuty sumienia i większego doła. Mąż jakby nie
zauważał, że w środku jestem pusta. Małymi kroczkami oddaliliśmy się od siebie.
W tym czasie wróciłam do decoupage, bo liczyłam, że pasja wyciągnie mnie z
dołka. Zatraciłam się w niej zupełnie. Zostawiałam dzieci i uciekałam do
pracowni. Byłam głucha na ich płacz licząc, że ktoś inny się nimi zainteresuje.
Na zewnątrz nic się nie zmieniło, o nie. Jestem zbyt obowiązkowa by zaniedbać
dzieci, zbyt poprawna, by pokazać komuś, że nie daję rady. Oczywiście nie
codziennie jest tak więc utwierdzam się w przekonaniu, że to tylko gorsze dni,
że wszystko jest ok., a tylko czasami pękam.
Przyszedł Wrzesień.
2 urodziny Emi. We wrześniu pomału zaczynam
pękać. Płaczę bez powodu, wściekam się o byle co, kłócę ze wszystkimi i o
wszystko, ale dalej nikt nie widzi moich problemów. Uciekam w siebie, coraz
częściej odpływam myślami, nie umiem się odnaleźć. Bywają dobre dni, ale tych
smutnych jest coraz więcej.
Październik
Kumulacja złych emocji sprawia,
że wiem, że już nie dam rady. Myślę o ucieczce. Marzę o tym, że się
wyprowadzam, albo wyjeżdżam na jakiś czas. Uciekam od nich. Widzę jak się
oddalamy. Mam wyrzuty sumienia, bo nie mam czasu na nic. Emi staje się
płaczliwa i rozdrażniona a ja coraz częściej stawiam ją do kąta i krzyczę.
Wieczorami płaczę. Zdarza mis się to prawie codziennie, ale czekam, aż wszyscy
pójdą spać. Sama mam problemy ze snem. Praktycznie nie sypiam w nocy. Leżę do
3-4 przewracając się z boku na bok. Coraz większe zmęczenie, coraz większa
frustracja i złość.
Listopad
Załamana wyczerpana i
sfrustrowana. Myślę o wyprowadzce na jakiś czas, o ucieczce gdziekolwiek.
Przypadkiem trafiam do nich. Niby nic kolejna grupa matek, które pomagają sobie
w wychowaniu dzieci, ale one robią to inaczej. Wsłuchują się w maluchy,
rozmawiają z nimi, Oddają się im bezgranicznie. Na początku czytam z
niedowierzaniem, to niemożliwe, żeby matka czuła radość z macierzyństwa. Dla
mnie to droga przez piekło. Ja przecież od niego chcę uciec. Zaczynam czytać na
ten temat. Z każdym dniem więcej i więcej i okazuje się, że na początku z Emi
właśnie taką drogę obrałam, zgubiłam się tylko po porodzie Lili. Zaczęłam
odkrywać siebie na nowo. Pozwoliłam dzieciom mówić mi o swoich potrzebach a ja
naprawdę zaczęłam ich słuchać i co?
Znowu czuję, że wpadłam na właściwe tory. Wynagradzam Lili i Emi ten czas, gdy mama była obok, ale wcale nie z nimi. Oddaję się bezgranicznie, całuję przytulam, mówię jak strasznie je kocham. Zaczynam wychodzić z mroku. Żałuję
Znowu czuję, że wpadłam na właściwe tory. Wynagradzam Lili i Emi ten czas, gdy mama była obok, ale wcale nie z nimi. Oddaję się bezgranicznie, całuję przytulam, mówię jak strasznie je kocham. Zaczynam wychodzić z mroku. Żałuję
Żałuję, że tak łatwo poddałam się
gdy przestałam karmić. Żałuję, że miałam wrażenie, że cokolwiek może być
ważniejsze od nich. Żałuję, że zabrakło mnie właśnie wtedy, gdy byłam im tak ogromnie
potrzebna, gdy same poznawały się i oswajały ze sobą.
Dopiero teraz widzę jak to na nie
wpłynęło. Jaką ogromną troską Emi otacza Lili przypominając mi o każdym nawet
najcichszym płaczu. Z jak ogromną chęcią pomaga i jak strasznie garnie się do
zabawy ze mną. W końcu fakt wymyślałam jej zabawy, ale w nich nie
uczestniczyłam. A teraz?
Pewnie popełniam jeszcze dużo
błędów i nie wszystko mi wychodzi, ale przestawiłam swoje priorytety.
Zapanowałam nad sobą, nad małżeństwem i przypomniałam sobie, że dzieci są
ważniejsze niż obiad, niż szycie niż cokolwiek. I właśnie gdy
przewartościowałam swoje życie okazało się, że na obiady i sprzątanie i szycie
mam czas. Dziwne, ale wcześniej zawsze miałam wrażenie, że żeby coś zrobić
muszę zrezygnować z czasu dla dzieci a teraz, gdy wszystko odkładam jakoś świat
się nie wali. Prasuję wieczorami, gotuję w czasie ich drzemki a sprzątam zanim
się obudzą i daje rade. Fakt, dom nie wygląda jak to u mnie zazwyczaj. Podłogi
się nie świecą a na meblach czasami widać warstewkę kurzu, ale ja w końcu
czuję, że zaczynam żyć. Jestem komuś potrzebna. Mam dla kogo się starać i dla
nich nie jest ważne, co pomyśli o mnie teściowa czy mama gdy zobaczy bałagan.
Dla nich liczy się mój uśmiech i dobra zabawa.
Grudzień.
Powróciłam zupełnie. Znowu cieszę
się życiem a w środku czuję szczęście i radość. Przestałam płakać, zaczęłam
żyć. Mam siłę i chęci do działania i nie po to, by nikt nie zauważył, że coś ze
mną nie tak, tylko po to by one były szczęśliwe. Znowu czuje się wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz