Jestem matką, nosiłam pod sercem
swoje maleństwa i urodziłam je nie dla świata, ale właśnie dla siebie. Pielęgnowałam je gdy były
jeszcze w moim brzuchu i dbałam by rozwijały się prawidłowo, więc dla mnie
logiczne było, że ja i tylko ja z moim mężem jesteśmy osobami, które powinny
mieć wpływ na to jak będą wychowywane nasze dzieci. Nic bardziej mylnego. Moje
dzieci niejako z automatu po przyjściu na świat stały się własnością osób trzecich a ja mogę
tylko bezradnie patrzeć jak osoby postronne wpływają i często kształtują je nie
dając mi prawa wyboru.
Szczepienie
Temat rzeka. Każdy wyraża własne
zdanie na temat skuteczności i szkodliwości szczepienia,ale ten post nie będzie o tym, czy jestem za czy przeciw, ale o tym, że jestem
zmuszana do podejmowania decyzji nie bacząc na skutki dla mojego dziecka, ale na dobro
ogółu.
Prawdą jest, że zagrożenie
związane z nieszczepieniem lub też zaszczepieniem i potem powikłaniami
poszczepiennymi spoczywają tylko na rodzicach więc skąd pomysł, by ktokolwiek
poza nimi mógł decydować o rodzaju ilości i czasie tych szczepień?
Emisie szczepiłam zgodnie z
kalendarzem szczepień, na te szczepionki, które moim zdaniem były dla niej
konieczne, niestety nieświadoma konsekwencji i powikłań poszczepiennych.
Lekarka jako niepożądane skutki poszczepienne podawała obrzęk i
zaczerwienienie, a ulotki szczepionki nie widziałam na oczy. Dopiero po 2
szczepieniu Lili wpadł mi w ręce artykuł na temat szczepień i ryzyku jakie się
z nim wiąże. Nasza pediatra nie uważa, że szczepienie nawet dzieci
zakatarzonych może być dla nich niebezpieczne i w żaden sposób nie chce ze mną
rozmawiać na temat powikłań po szczepieniu. Na bilansie 2 latka o którym pisałam tutaj (link) wspomniała, że Emi jest niezaszczepiona na pneumokoki, co może spowodować sepsę i w konsekwencji śmierć dziecka, więc zaleca takie szczepienie.
Lila jest przeziębiona a termin 3
szczepienie już minął a ja dostaję informację, że muszę zaszczepić ją jak
najszybciej, bo poprzednie szczepionki mogą przestać działać a skutki to
ciężkie powikłania pochorobowe. Pani pielęgniarka poinformowała mnie, że NOP
praktycznie nie występuje niezaszczepienie= śmierć dziecka. Przyznam, że jak
czytam artykuły matek, których dzieci cierpiały na NOP to taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Nie chodzi o to, że nie chcę
szczepić, ale o to, że mam prawo wiedzieć jakie powikłania
mogą spotkać moje dziecko, co może się zdarzyć gdy zaszczepię oraz gdy tego nie
zrobię. Potraktowanie rodzica jako świadomego swoich praw obywatela a nie jako
niedoinformowanego głupka, któremu Państwo musi narzucić wybór, bo inaczej sam
zrobi sobie krzywdę znacznie ułatwiło by mi dokonywanie wyboru na temat ilości
i rodzajów szczepionek jakimi faszerowane są moje dzieci. W końcu dla mnie nie
liczy się dobro ogółu a dobro mojego dziecka, niestety dla innych ogół jest
ważniejszy niż pojedyncze istnienia, a ja nie chcę by takie potraktowanie
wpłynęło na zdrowie, albo życie moich dzieci. Zamiast nakazów i straszenia
wystarczy rozmowa i wytłumaczenie problemu z każdej strony, bym była świadoma
plusów
i minusów i sama była w stanie ponieść konsekwencję wyboru.
Szkoła
Rozumiem potrzebę wysyłania
dzieci o rok wcześniej do szkoły, bo w końcu młody podatnik zasili budżet
Państwa o rok wcześniej, więc jest szansa, że emeryci dostaną emerytury rok
dłużej, ale znów rodzi się pytanie dlaczego dla dobra ogółu i obcych mi ludzi
moje dziecko musi wcześniej rozstać się ze mną i o rok wcześniej zasilać szeregi szkoły? Ani ja ani nikt w mojej
rodzinie nie liczyna emeryturę i jako świadomi obywatele
sami zabezpieczamy się na czas po pracy oszczędzając. Nie są to tak ogromne kwoty jakie zabiera nam ZUS, bo niestety do niego trafia
prawie połowa naszego wynagrodzenia, ale sami oszczędzając zgromadzimy więcej,
bo nie płacimy comiesięcznych pensji całemu molochowi. Ja nie liczę na
emeryturę, więc mam prawo chcieć, by moje dziecko nie musiało stać się narzędziem do
produkcji pieniędzy dla rządu. Wysłanie
6 latka do szkoły nie jest złym pomysłem, ale realizacja niestety jak zwykle
okazała się klapą. Łączenie dzieci o 6 do 12 lat w jednym budynku, wspólne szatnie, pełne
45 minutowe lekcje bez możliwości wyjścia do toalety i tępienie zdolności dzieci to standard
w polskiej szkole, więc dbając o prawidłowy rozwój mojej córki wszystko się we
mnie buntuje, gdy myślę o posłaniu jej w tym wieku do szkoły. Emi jest zdolna i prawidłowo się rozwija i mimo, że ma
dopiero 2 lata ja już zastanawiam się co się będzie działo gdy wyruszy do
szkoły. Nie tylko nowe otoczenie, nie tylko nowi znajomi, ale też pewne „standardy nauczania”, które są dla mnie nie do zaakceptowania. Dlaczego jakiś
mniej lub bardziej sympatyczny urzędnik państwowy wie lepiej w jakim wieku
dziecko powinno rozpocząć naukę w szkole. Dlaczego dorosła osoba decyduje, że
dziecko musi osiągnąć pewne umiejętności do określonego wieku i jak tego nie zrobi zostaje ukarany
cofnięciem na drugi rok czy przykrym opisie na świadectwie. Wiele krajów
zrezygnowało z ocen na rzecz indywidualnego rozwoju maluszków a u nas znowu
generalizacja i dobro ogółu wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem i dbaniem o
komfort poszczególnych dzieci. Nie rozumiem dlaczego, ktoś kto mnie nie zna nie
wie jak żyje ma prawo mówić mi jak powinnam wychowywać swoje dzieci.
Media.
Czytaj, baw się, kupuj tylko
edukacyjne zabawki, nie krzycz, nie pouczaj, nie karaj, nie zwracaj uwagi.
Pozwalaj na wszystko. Takimi tekstami jestem zasypywana codziennie i nic w tym
dziwnego,
że gdy zajęta domem nie znajdę czasu na zabawę z Emi wieczorem zżerają mnie wyrzuty sumienia. W końcu co ze mnie za matka, skoro nie pobawiłam się z Emi a pozwoliłam, by bawiła się sama i to jeszcze bez mojego nadzoru bo w zamkniętym pokoju. Co ze mnie za matka, skoro po zamknięciu drzwi przez Em nie zaglądam nie kontroluje a pozwalam jej na pełną swobodę, w końcu to jej pokój. Co ze mnie za matka, że nie poleciałam do psychologa, gdy Emi przyszła z pokoju z Mateuszkiem jej niby kolegą i kazała go nakarmić niby zupką. Jacy z nas rodzice, skoro nie czytamy codzienne Em na dobranoc a tylko wtedy, gdy uda się nam zagonić ją wcześniej do spania. Co z nas za wychowawcy, skoro nie radzimy sobie z jej buntem i posyłamy do kąta. W końcu jaki dajemy jej przykład, gdy wieczorem po kolacji zamiast lecieć i myć zęby bawimy się na kanapie a potem pozwalamy iść spać z nieumytymi. Co z nami nie tak, jeżeli kupiliśmy jej zabawkę, która nie rozwija motoryki, nie wpływa na percepcję i nie uczy a jedynie jest fajną zabawką ( a takich coraz mniej ).
że gdy zajęta domem nie znajdę czasu na zabawę z Emi wieczorem zżerają mnie wyrzuty sumienia. W końcu co ze mnie za matka, skoro nie pobawiłam się z Emi a pozwoliłam, by bawiła się sama i to jeszcze bez mojego nadzoru bo w zamkniętym pokoju. Co ze mnie za matka, skoro po zamknięciu drzwi przez Em nie zaglądam nie kontroluje a pozwalam jej na pełną swobodę, w końcu to jej pokój. Co ze mnie za matka, że nie poleciałam do psychologa, gdy Emi przyszła z pokoju z Mateuszkiem jej niby kolegą i kazała go nakarmić niby zupką. Jacy z nas rodzice, skoro nie czytamy codzienne Em na dobranoc a tylko wtedy, gdy uda się nam zagonić ją wcześniej do spania. Co z nas za wychowawcy, skoro nie radzimy sobie z jej buntem i posyłamy do kąta. W końcu jaki dajemy jej przykład, gdy wieczorem po kolacji zamiast lecieć i myć zęby bawimy się na kanapie a potem pozwalamy iść spać z nieumytymi. Co z nami nie tak, jeżeli kupiliśmy jej zabawkę, która nie rozwija motoryki, nie wpływa na percepcję i nie uczy a jedynie jest fajną zabawką ( a takich coraz mniej ).
Codziennie przed zaśnięciem myślę
o minionym dniu o tym jakich musiałam dokonać wyborów i pochodzę do wniosku, że świat
zwariował. Moja Emi uwielbia bawić się sama. Często wychodzi do swojego pokoju zamyka drzwi i mówi „
Mama nie ić”, więc nie wchodzę. W nim bawi się lalkami, w domek, klockami
całkowicie bez mojego udziału a ja w pełni świadoma jej na to pozwalam.
Dlaczego? Bo ja się tak wychowywałam, bo mnie nikt nie stymulował, nie edukował
i nie wypływał na moją inteligencję a robiłam to sama.
Bo gdy rodzic jest zawsze obok wymyślając zabawy, to nie umie wymyślać ich samo. Mnie
wystarczyła kartka i kredki do kilkugodzinnych zabaw, w rysowanie, tworzenie łamigłówek,
zabawę w szkołę i sklep. Nie potrzebowałam drogich i wymyślnych zabawek, by moje dzieciństwo było pełne fantazji i pasji, więc
czemu moja córcia musi to mieć? Czy nie poradzi sobie z własną wyobraźnią? Czy
jeżeli nie poczytam jej bajki, a postawie do kąta sprawia, że jestem złym rodzicem
nie dbającym o potrzeby dziecka?
Nie cierpię generalizowania i
wrzucania do jednego worka a wymuszanie na mnie obowiązku zabawy z dzieckiem
sprawia, że traktuje to jak obowiązek a nie zabawę, bo w końcu codziennie musi
być przynajmniej pół godzinki tak? A co jak dziecko nie ma ochoty, kiedy ja mam
czas? A co gdy dziecko nie lubi jak się mu czyta? Mam to robić na siłę bo tak
trzeba? Dlaczego ktokolwiek poza mną rości sobie prawo do wpływu w życie moje i
mojej rodziny?
Ciotka dobra rada…
Jak to jeszcze w pieluszce?, Ile karmiłaś piersią?, Czemu karmisz mm? Za
dużo karmisz, bo Lilka pulchniutka. Emi jakaś niedożywiona, bo strasznie chuda.
Gdybym za każdy taki komentarz
osób mi bliższych lub dalszych dostawała 5 dla Em skarbonka pękała by w szwach.
Co komu do tego ile, jak i czy w ogóle karmię karmiłam piersią? Piersi to część
mojego ciała i tylko ja mam prawo decydować co z nimi robię. To samo dotyczy
załatwiana się moich dzieci. Przepraszam, ale ja nikomu w majtki nie zaglądam,
czy ma problem z pęcherzem, z nietrzymaniem moczu czy hemoroidami więc czemu
mam odpowiadać na bezsensowne pytania na temat
kup mojej córki? To gdzie się załatwia, jak i jak często to tylko moja i
jej sprawa i nikomu nic do tego.
Chcę karmić 3 lata, nie chcę
wcale- moje dziecko, moje piersi -moja sprawa. Dlaczego obcy ludzie roszczą
sobie prawa do ingerencji w sposób wychowania mojego dziecka?
Nie zaakceptuję wścibstwa, ingerencji
i wpływania na moje decyzje, bo skoro to moje życie, to mam prawo sama o nim
decydować. To samo dotyczy moich dzieci i męża- nikt nie ma prawa pouczać, moje
decyzje i moje konsekwencje.
Świetny tekst zgadzam się z Tobą w 200% . Syn za rok już do oddziału przedszkolnego ma iść...a tam...Armagedon, dwa budynki obok siebie: podstawówka i gimnazjum.
OdpowiedzUsuńCo do zabawek...to temat rzeka...mnie po prostu nie stać na drogie zabawki( syn ma takie ale dlatego że moja siostra czasem coś takiego kupi na gwiazdkę lub urodziny) i irytują mnie pytania dlaczego nie kupię Fisher price , bo przecież takie fajne, takie edukacyjne, takie ach i och ,
No i w końcu te wszystkie dobre rady które z mojego punktu widzenia są próbą podważenia mojego macierzyństwa. Matka najlepiej wie co jest dobre dla jej dziecka, a ja ciągle..nieustannie słyszę że coś robię nie tak..I jakimś cudem moje dziecko jest szczęśliwe, kochane, zadbane. Czasem mam wrażenie że tym Ciociom Dobra Rada nigdy nie dogodzisz. Zawsze wiedzą lepiej i więcej.