Odkąd
pamiętam zawsze byłam do kogoś porównywana albo oceniana.
Ktoś coś miał
lepsze, czegoś więcej. Porównania to nieodłączny element mojego dzieciństwa.
Sama też porównywałam się z innymi- po to aby coś uzyskać, ale najczęściej
aby wypaść lepiej w cudzych oczach. Porównywanie i oczekiwania wobec mnie to najsilniejsze
„motywatory” jakie pamiętam z dzieciństwa. Dla rodziców porównywanie miało za
zadanie zachęcać mnie do działania, bo skoro ktoś mógł coś osiągnąć to przecież
ja też- rozumowanie pseudo motywacyjne. Ja porównywałam się, żeby udowodnić (sobie, innym), że już osiągnęłam to co chciałam lub, że nie muszę się starać bo
inni są gorsi.
Z czasem
porównywanie wykształciło we mnie liczne kompleksy, których nijak nie umiem się
pozbyć i nieodpartą chęć doskonalenia. Pewnie ktoś powie- dobrze
samodoskonalenie jest ok. Jest, ale w moim przypadku przerodziło się w
nieumiejętność zastopowania.
Ja chciałam być super mamą, super żoną, super panią domu i
super pracownikiem.
Pranie, sprzątanie, gotowanie,
praca czy handmade- dla mnie nie było rzeczy nie do zrobienia. Taka baba od
wszystkiego. Ale w takich wypadkach zaczynała działać standardowa spiralka
działania.: im więcej robiłam, tym bardziej miałam wrażenie, że więcej się ode mnie
oczekuje.
Często zmuszałam się do robienia
rzeczy na które nie miałam siły czy ochoty i zamiast powiedzieć : "Dość, jesteś
jaka jesteś !Przestań gonić za nieistniejącymi ideałami !"- ja ciągle goniłam
kolejnego białego króliczka.
Do czasu…….
Po urodzeniu
Em świat stanął na głowie. Nagle okazało się, że nie jestem w stanie zrobić
wszystkiego, że część rzeczy muszę odpuścić, że mąż może i chce mi pomagać i
wcale mnie nie porównuje.
Okazało się,
że porównywanie było tylko w mojej głowie i tylko ja porównując się do innych
sama się nakręcałam, a dla moich bliskich liczyło się, jak z nimi byłam a nie
ile zrobiłam.
Przestałam
robić wszystko co się ode mnie oczekuje- najwyżej będę u kogoś na języku, a sama
zaczynam cieszyć się życiem i byciem mamą. Mam teraz więcej czasu dla siebie i
córci a jak mąż poodkurza mieszkanie i poczeka na obiad też świat się nie
zawali.
Po urodzeniu Em zaczęłam żyć dla siebie i wiecie co?
!!! Jestem ideałem !!!
Tak jestem ideałem w za luźnych spodniach i nieuczesanych włosach-
jak mi się nie chce i w ślicznych legginsach
z podkreślonym okiem-jak mi się chce. Jestem ideałem, który nie zrobił
obiadu- bo zabrakło czasu i takim, który stawia na stół 2 dania-bo dziś miałam ochotę
gotować.
Co bym nie robiła i jaka bym nie
była dla mojej córci jestem ideałem- już nie muszę się starać.
A w zamian chcę jej dać
spokojne dzieciństwo bez stawania wygórowanych oczekiwań i bez porównywania jej
z innymi, bo ani to motywujące ani miarodajne- przecież każdy z nas jest inny.
A gdy patrzę jak rozwija się
swoim własnym tempem bez patrzenia co robią inne dzieci w jej wieku- bez
nakręcania się- bo powinna to czy tamto- jestem szczęśliwa, bo dla nie ona jest
ideałem.
Kocham Cię córciu i dziękuje, że nauczyłaś mnie cieszyć się życiem :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz